Podróż Jadę sobie! (KONKURS!) - Kilka luźnych historyjek



Kilka luźnych historyjek o różnych ludziach i nie tylko:

1. Jadę sobie pewnego dnia rowerem i z tyłu słyszę kogoś innego na rowerze, kto śmieje się w głos i krzyczy „To najlepszy sposób. To najlepszy sposób na oglądanie”. Któż to był? Siwiejący węgierski rolnik, który miał w życiu trzy marzenia: zobaczyć Katmandu, Tadż Mahal i Angkor. Właśnie realizował to ostatnie.

2. W moim guesthousie mieszka Magnus ze Szwecji. Magnus cały dzień śpi na hamaku, wieczorem otwiera jedno oko, prosi o piwo i po piwie zaczyna mówić wszystkimi językami świata. Serio - zna ich siedem i wszystkie siedem doskonale parodiuje, ale w wielu innych wygłasza pojedyncze kwestie. Kiedy usłyszał, że jestem Polką, podrapał się chwilę po głowie i powiedział „Smażone jaja w dupie”. Jakiś Polak nauczył go tego twierdząc, że to nasze narodowe przekleństwo.

3. Dwa najważniejsze zakazy w miejscowych guesthouse’ach i hotelach brzmią: nie prostytuować się i nie prasować.

4. Co my tu jemy, oprócz tradycyjnego ryżu z warzywami albo kluseczek z warzywami? Po pierwsze: tukalok, czyli koktajl mleczno-owocowy, który dają w każdym miejscu. Po drugie - i to niewiarygodne, jak silne są nadal wpływy francuskie - na każdym rogu można kupić porządną, chrupiącą, wyjętą właśnie z pieca bagietkę.

I znowu piszę o jedzeniu, zamiast o zachodzącym słońcu, XII-wiecznych świątyniach i wycieczkach na słoniach, jakby było najważniejszą rzeczą na świecie. Prawda jest taka, że wiodę teraz proste życie, które sprowadza się do trzech rzeczy: znaleźć hotel, transport na dalszą drogę i coś do jedzenia właśnie.

5. Po wyborach jest dokładnie tak samo jak u nas. Partia rządząca odtrąbiła już zwycięstwo, a opozycja żąda powtórzenia głosowania twierdząc, że wiele osób nie odnalazło się na listach. Na ulicach spokój, ale wszędzie policja i wojsko pod bronią, legitymujące ludzi. Kambodżanie mówią, że niedługo będzie wojna. Nie o wybory jednak chodzi, tylko o spór przypominający trochę spór o słynną wyspę Pietruszkę – niezamieszkałą górę kamieni w Cieśninie Gibraltarskiej, do której rościły sobie prawa Hiszpania i Maroko. Tu jednak spór jest na większą skalę – Kambodża i Tajlandia kłócą się o tysiącletnią świątynię w nadgranicznej prowincji Preah Vihear. Otóż sto lat temu, kiedy Kambodża była częścią francuskich Indochin, a Tajlandia Syjamem, Francja i Tajlandia porozumiały się co do granicy między państwami. Według map francuskich świątynia znalazła się kilkaset metrów w głąb Kambodży, według sporządzonych potem amerykańskich – w Tajlandii. Jeszcze potem Kambodża odzyskała niepodległość, do świątyni weszły wojska tajskie, a tym pogroziły palcem sądy międzynarodowe, przyznając rację Kambodży. Choć oba kraje nigdy nie doszły do porozumienia co do terenu wokół świątyni, nigdy też zbytnio się o to nie awanturowały. Sytuacja trwała w zawieszeniu, aż w tym roku [2008] Kambodża wystąpiła do UNESCO o wpisanie świątyni na listę dziedzictwa. Wtedy Tajlandia, głównie głosem nacjonalistów, odpowiedziała: to nasze!. Tajskie wojsko weszło na teren świątynny, dziś przeczytałam, że kolejne patrole przekroczyły granicę w innych trzech miejscach, nawet dość daleko od świątyni. Sporem ma się zająć ONZ, a na razie Kambodża przestała wysyłać swoich pracowników do Tajlandii, Tajowie zwijają interesy tutaj, różne grupy apelują o bojkot tajskich produktów. Ludzie na ulicach opowiadają niestworzone rzeczy: jedna dziewczyna mówiła mi, że tajskie jedzenie sprzedawane w sklepach jest zatrute i w jej wiosce dziecko zmarło po zjedzeniu ciastek. Inna - że z terenów przygranicznych uciekła w głąb kraju już ponad połowa ludności. Ludzie wierzą, że kiedy się skończy chaos wyborczy, Kambodża odpowie i będzie wojna.

Tak poważnie kończę na dziś. O polach śmierci i więzieniach Czerwonych Khmerów, które są niemal w każdym mieście, nie będę, nie chcę pisać. Nie próbuję nawet zrozumieć ludzi, którzy robią zdjęcia kościom pomordowanych, zamkniętym w szklanych skrzyniach, i wizerunkom rodzin zamęczonych przez reżim.

Pojutrze jadę do Wietnamu, gdzie nie ma żadnych sporów granicznych, ale nie ma też roamingu, więc chwilowo kontakt SMS-owy wygasa.

  • zwolennicy jednej z partii dzien przed wyborami