Zwiedzając kolejna miejsca zawsze staramy się wypożyczyć na miejscu samochód i 1-2 dni poświęcić na zwiedzenie okolicy we własnym tempie. Podobne plany mieliśmy tutaj, ale gdy zobaczyliśmy styl jazdy Wenezuelczyków zmieniliśmy zdanie. Kodeks drogowy to dla miejscowych wyłącznie sugestia, a o pierwszeństwie decyduje więlkość samochodu i pewność siebie kierowcy. Poza tym podobno, aby jeździć legalnie wypożyczonym samochodem należy przejść jakieś niewiadome badanie za 10$, więc chociaż podobno jest to przepis nieegzekwowany nie chcieliśmy mieć do czynienia z miejscową władzą i wykupiliśmy Jeep Safari.
W cenie 38$ od osoby mieliśmy objechać całą wyspę, odwiedzić najpopularniejsze miejsca, zaliczyć obiad. Jeepy wyposażone były poza tym w powszechne na wyspie lodówki wypełnione lodem, a w nich kierowcy chłodzili nieograniczoną ilość piwa, rumu i napojów.
Poprzedniego dnia zbyt intensywnie smakowaliśmy specjały hotelowego baru, dlatego na wycieczkę wyruszyliśmy z lekka osłabieni. O godzinie 9.00 pod swoją siedzibą Rudi zrobił odprawę, tłumacząc trasę wycieczki i najważniejsze punkty. W wyprawie brały udział 3 samochody, z czego my jedyni anglojęzyczni mieliśmy takie szczęście, że dostaliśmy oddzielny samochód (tylko dla 4 osób). Co jakiś czas dosiadał się do nas Stefan, który był naszym przewodnikiem.
Naszym samochodem był stary, wysłużony, pomarańczowy Jeep. Miał on wymontowane tylne kanapy, a w zamian zainstalowano podłużne ławeczki i ucięto dach. Tradycyjnie nie działał licznik, a jedynym prawidłowo funkcjonującym licznikiem był wskaźnik benzyny. Kierowca trafił się nam najlepszy, bo zawsze musiał jechać przodem, być szefem konwoju i to on organizował postoje, drinki, itd.
Kolejne etapy naszego Safari to:
- przejazd przez Park Narodowy Copey
- wizyta w stolicy wyspy, La Asunction
- zwiedzanie fortu w stolicy
- zwiedzanie kościoła w El Valle, świętego miejsca na wyspie (porównać można do naszej Częstochowy), które w 1995 roku odwiedził Jan Paweł II, a do dzisiaj mieści się tam jego papieski tron
- zwiedzanie Laguny La Restinga
- przejazd przez jedyny most łączący dawne dwie oddzielne wyspy
- zwiedzanie półwyspu Macanao
- posiłek na półwyspie
- kąpiel w jednej z zachodnich plaż
- jazda 4x4, odwiedziny osady rybackiej
- postój na Coco Loco w jednej z tradycyjnych ulicznych budek
- oglądanie zachodu Słońca niedaleko Juan Griego.
Wycieczka pozwoliła zupełnie inaczej spojrzeć na wyspę, nie tylko z perspektywy hotelu i plaży, ale także okiem zwykłych ludzi. Półwysep Macanao jest zamieszkały w niewielkim stopniu. Oprócz kilku osad rybackich nie ma praktycznie żadnych budowli i w przyszłości może stanowić ciekawą alternatywę dla nowoczesnych hoteli powstających na Wschodzie. Rozczarowała nas Laguna La Restinga, która stanowi łącznik pomiędzy dawnymi oddzielnymi wyspami. Być może gdyby rejs wśród licznych kanałów i lasów namorzynowych był dłuższy byłoby ciekawiej, a tak oprócz pelikana i kanałów nie udało nam się zobaczyć nic konkretnego.
Zachodnie wybrzeże pozbawione jest silnych wiatrów. Słońce jest tutaj znacznie mocniej odczuwalne niż na Playa El Agua i nawet pobyt w wodzie nie był w stanie schłodzić dostatecznie organizmu.
Podczas jazdy 4x4 wypatrzyły nas psy i tak się cieszyły, że niemal wleciały pod koła. Okazało się, że Rudi przy każdym safari daje Stefanowi karmę, aby je dokarmił. Zwierzaki tak się przyzwyczaiły, że reagują tylko na wybrane samochody i się do nich cieszą.
Coco Loco w przydrożnej budce był najlepszym drinkiem na Margaricie. Drink powstał na bazie naturalnego soku z kokosa, który przy nas został przecięty. Do tego dosypano wiórki kokosowe, no i oczywiście dodano brandy i rum.
Na miejscu byliśmy po zachodzie Słońca, około godziny 19.00.