2007-11-17

Miasto Meksyk, zgodnie z planem, zostawiłem sobie (i Dżoanie) na deser. Prosto z lotniska, po zjedzeniu horendalnie drogich tacos i pączków z budyniem, ruszyliśmy do Querétaro. Autobus Primera Plus - doskonale komfortowy - jedzie około trzech godzin i kosztuje 246 pesos [umówmy się, że, lekko zaokrąglając, 100 pesos to 10 dolarów].

 

Na miejscu byliśmy wcześnie. Mieliśmy więc dość czasu by zainstalować się w hotelu i ruszyć w miasto, które z założenia miało stanowić jedynie alternatywę dla noclegu w stolicy. OK, wydawało nam się, że wszystko pójdzie gładko. W końcu przyjechaliśmy na wakacje, prawda?

 

Autoryzowana taksówka za 50 pesos dowiozła nas do wybranego na chybił trafił hotelu w zatłoczonym centrum historycznym. I tu pierwsze, niewielkie co prawda, zdziwienie - brak miejsc. Cóż... to nie jedyny hotel w mieście.

 

Już bez pomocy, z bagażami na plecach, ruszyliśmy na poszukiwania innego lokum. Oczywiście oszołomione gorącym popołudniem (przypominam, że jest 17. listopada), lekką egzotyką i urokiem kolonialnej architektury towarzystwo nie dostrzegało jeszcze zbierających się nad horyzontem czarnych chmur. Kolejne dwa czy trzy hotele i... brak miejsc. Hmmm... Pewnie dlatego, że szukamy w centrum...

 

Postanowiliśmy podzielić się zadaniami. Kaśka i ja, jako ci, którzy "znają" hiszpański, dostaliśmy to łatwiejsze - znaleźć dwa wolne pokoje. Aśka i Padre mieli natomiast nie oszaleć z nadmiaru słońca i wrażeń czekając na nas przy Plaza de la Constitución.

 

Zadanie z pozoru łatwiejsze okazało się niewykonalne. Nie wiem ile hoteli, hosteli i pensjonatów odwiedziliśmy. Na pewno kilkanaście. Obdzwoniliśmy też te leżące na obrzeżach miasta. I nic!! W odruchu absolutnej desperacji zajrzeliśmy nawet do Grand Hotelu z pokojami za 2000 pesos, ale nawet stamtąd odeszliśmy z kwitkiem.

 

Dwa wyjścia: albo śpimy na ławce w przytulnym Jardín Guerrero, albo jedziemy dalej, do San Miguel de Allende. Tylko jak przekazać tę smutną wiadomość wiedzącemu wszystko Juanowi Viktorowi i oszołomionej otoczeniem Aśce? Poszło łatwiej niż mogło się wydawać. "Nigdzie nie jedziemy! Szukamy dalej!" - oznajmił głosem nie znoszącym sprzeciwu Padre. No skoro taka decyzja, to szukamy. Na oślep. W informacji turystycznej dostaliśmy namiary na kilka hoteli, których nie było w "Pascalu". Niestety, i to naprawdę przestało być już zabawne, wszędzie słyszeliśmy to samo.

 

Po dobrych kilku godzinach i przy pierwszych objawach rezygnacji zaszliśmy do Mesón de Carolina, przy Calle Reforma, dosłownie kilka kroków od Plaza de la Constitución. Ale nie miejmy złudzeń: brak wolnych pokoi. Jednak recepcjonista, dostrzegając wstępne oznaki załamania, z własnej woli zobowiązał się obdzwonić wszystkie znane mu hotele w mieście i wydrukował nam kolejną listę adresów... [masz dość? to postaw się w NASZEJ sytuacji!]

 

Nikłym pocieszeniem był dla nas fakt, że recepcjonista co chwilę odprawiał kolejnych przyjezdnych. Tak to jest, gdy odwiedza się jedno z najbardziej zasłużonych dla historii Meksyku miast w długi weekend przy okazji rocznicy Rewolucji Meksykańskiej.

 

Nagle, choć z naprawdę dużą dozą nieśmiałości, Najwspanialszy Recepcjonista Świata zasugerował, że może... o ile nie mamy nic przeciwko... jeśli nam nie przeszkadza... i jeśli rzeczywiście jesteśmy zdesperowani... że może jednak miałby pomysł na rozwiązanie naszych problemów, ale nie jest przekonany, czy będzie nam to odpowiadało, bo to... szesnastoosobowa suita. Nasze początkowe przerażenie minęło, kiedy podał zupełnie niewygórowaną cenę: po 350 pesos na głowę. Każdemu przypadły po dwa ogromne łóżka, a do tego kuchnia, łazienka (po w sumie już kilkudziesięciu godzinach podróży, wszyscy marzyliśmy o prysznicu) i śniadanie. Rewelacja!!!

 

Querétaro skazane było już jednak na bardzo szybki spacer... i to głównie w poszukiwaniu miejsca na porządną kolacje i zimne piwko.

  • Querétaro
  • Querétaro
  • Querétaro
  • Querétaro
  • Querétaro
  • Querétaro
  • Querétaro
  • Querétaro
  • Querétaro
  • Querétaro
  • Querétaro
  • Querétaro
  • Querétaro
  • Querétaro