2007-11-21

I w końcu jest... Museo de las Momias. Na pewno nie najbardziej wyszukane, ale zdecydowanie najpopularniejsze muzeum w Guanajuato i jedno z popularniejszych w całym kraju. O czym przekonać można się już przy kasie. Dam głowę, że wiele muzeów na świecie chciałoby widzieć u siebie takie (!!!) kolejki.

 

Nazwa tego miejsca jest odrobinę myląca. W rzeczywistości zgromadzono tu nie mumie - celowo, najczęściej w związku z wierzeniami religijnymi, spreparowane zwłoki - ale ciała mieszkańców miasta, wykopane z miejscowego cmentarza. Dzięki specyficznym właściwościom ziemi, zawartych w niej minerałach i suchemu, górskiemu klimatowi, ludzkie zwłoki podlegają tu procesowi naturalnej mumifikacji. Pierwsze mumie z Guanajuato odkryto w XIX wieku, podczas przygotowywania nowych grobów. Od tamtej pory zwłoki ludzi, których rodziny nie były w stanie, lub nie chciały opłacać dalszego "pobytu" na cmentarzu, palono, przekazywano do badań medycznych, albo wystawiano publicznie.

 

Ekspozycja robi przerażające wrażenie! Bez dwóch zdań. Zdecydowanie odradzam to miejsce osobom wrażliwym. Zarówno emocjonalnie, jak i, na przykład, gastrycznie. Jeśli jednak ktoś już się przełamie, w godzinę, jaką potrzeba na obejście muzeum, przypomni sobie wszystkie obejrzane w życiu horrory.

 

Z ciekawostek... Znajduje się tu najmniejsza ludzka mumia na świecie. To zasuszone ciało noworodka, lub nawet płodu, w dziwnej, ni to siedzącej, ni to embrionalnej pozycji, kojarzące się z jakimś upiornym kosmitą. Są również "normalne" noworodki w odświętnych strojach lub z zabawkami. Żywcem (jakkolwiek nie na miejscu jest to określenie) wyjęte z dreszczowców są mumie ciężarnej kobiety i wciąż spuchniętego topielca. O role w kolejnej części Nocy żywych trupów, mogłyby się natomiast starać częściowo rozłożone lub ponadgryzane przez robactwo ziemskie szczątki dystyngowanych panów w komicznych, dziewiętnastowiecznych surdutach z podwiązanymi szczękami i z twarzami zastygłymi w przerażających grymasach.

 

Powtórzę się. Wrażliwcy i esteci powinni omijać to miejsce szerokim łukiem. Gwarantuję zaś, że nawet najwięksi twardziele nie wyjdą stąd nieporuszeni...

 

Swoja droga, Museo de las Momias to wręcz przejaskrawiony przykład meksykańskiego kultu śmierci. Choć nie sądzę, by nam, Europejczykom, cokolwiek wyjaśniał.

 

Dla odreagowania makabrycznych wrażeń, a jednocześnie na koniec wycieczki, kierowca zabrał nas na punkt widokowy pod pomnikiem Pipila trzymającego w dłoni pochodnię. Na cokole wyryto napis, którego nie powstydziliby się piewcy Trockiego i permanentnej rewolucji: Aún hay otras alhóndigas por incendiar (Są jeszcze inne alhondigi do podpalenia).

 

Guanajuato, to chyba jedno z bardzo niewielu miast, które doskonale prezentuje się z każdej strony. Choć przyznaję, że ten widok... Kolorowe miasto otoczone górami odcinającymi się od błękitnego nieba... naprawdę odbiera mowę!

 

Resztę dnia i wieczór spędziliśmy błąkajac się po centrum miasta. Od Bazyliki, po Jardín de la Unión. Od Teatro Juárez, po uniwerek.

 

Przed zapadnięciem zmroku, gigantyczne schody uniwersytetu służą studentom za miejsce spotkań, dyskusji, a nawet jako czytelnia. Słynną ze swego przeszło osiemsetletniego posągu Matki Boskiej Bazylikę, odpuściliśmy sobie ze względu na remont. Poza tym, daliśmy się ponieść tłumom, które niespokojnie oczekiwały na niecodzienny spektakl. Kilku prawdziwych gringos z teksańskim akcentem, próbowało w środku miasta postawić ogromny balon. Zachowywali się przy tym arogancko, jak na Amerykanów w Meksyku przystało. Krzyczeli na ludzi, rozstawiali wszystkich po kątach i jakoś z trudem przychodziło im zauważenie faktu, że "walczą" na bardzo ruchliwej ulicy. Gdyby nie to, pewnie nie cieszyłbym się tak bardzo z ich klęski uwieńczonej połamanymi parasolkami i potłuczonymi naczyniami w restauracyjnych ogródkach. Ze spuszczonymi głowami, zbierali się bardzo szybko...

 

W tłumie zgubiliśmy Kaśkę i Padre. Próby ustalenia wzajemnego położenia za pomocą esemesów okazały się nieskuteczne, bo, o czym jednak dowiedzieliśmy się później, wiadomosci dochodziły z ogromnym poślizgiem. Po kilku godzinach, zupełnie przypadkiem, odnaleźliśmy się przy Jardín de la Unión, niedaleko Teatro Juarez. Jardín to świetne miejsce "z klimatem", które wczoraj dziwnym trafem ominęliśmy. Mnóstwo tu przyjemnych knajpek ze stolikami kryjącymi się w cieniu drzew laurowych (w nocy, te same drzewa, oblepione lampkami i lampionami, spełniają odwrotną rolę). Między nimi przechadzają się muzycy i zespoły. Na życzenie otaczają stolik i grają mniej lub bardziej znane i wyszukane melodie. Wszyscy milkną jednak, gdy w kiosco na środku ogrodu, wieczorny capstrzyk odgrywa (górniczo-hutnicza?) orkiestra dęta... Robiąc nam pa pa rara...

 

Dużo mniej poważnie zaczęło robić się przed Teatro Juarez. Przez chwilę wydawało nam się, że to jakaś demonstracja, bo tłum skandował Derecho! Derecho! (prawo). Szybko jednak okazało się, że to po prostu juvenalia wydziału prawa tutejszego uniwersytetu. Barwny i głośny korowód ruszył ulicami miasta, podążając za orkiestrą. Pierwszym przystankiem były oczywiście schody uczelni. Stąd, jeszcze większą ekipą, studenci pomaszerowali na mały placyk z estradą, gdzie na dobre zaczęły się tańce i pijaństwo.

 

Robiło się już późno, więc darowaliśmy sobie czekanie na rozwój wydarzeń. Wracając, przysiedliśmy na browarka przy Plazuela de San Fernando. Po zmroku placyk wygląda jeszcze lepiej niż za dnia! O ile to w ogóle możliwe. Chłód górskiej nocy zachęcił nas do powrotu do hotelu, jednak przechodząc obok (wciąż tych samych) taquerii przy Juárez, nie mogliśmy się powstrzymać. Mimo wszystko, z pełnym brzuchem śpi się znacznie lepiej...

  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato
  • Guanajuato