Mimo że do Rygi trafiłem trochę z przypadku i na wariata, to wiedziałem, ze muzeum lotnictwa jest jednym z tych punktów, które muszę zobaczyć. Zlokalizowane tuż obok miejscowego portu lotniczego z pewnością nie jest obiektem, gdzie trafi przypadkowy turysta. Zniechęca do tego zamknięta brama, mimo że teoretycznie powinno funkcjonować – cóż podobno to własność prywatna a funkcjonowanie placówki należy zawdzięczać jednemu entuzjaście. W końcu na długie przyciskanie dzwonka zlokalizowanego przy bramie ktoś zareagował – nie wiem czy to właściciel czy ciec , który akurat dorabiał stróżowaniem. Po skasowaniu 15 łatów, które natychmiast schował w kieszeni, nie wydając rzecz jasna żadnego biletu łaskawie zezwolił na zwiedzanie placówki. Tu mała dygresja –było to w czasach gdy łotewska gospodarka kwitła i 1 łat stanowił równowartość 5,5 złotego (euro wtedy było poniżej 4 złotych) – słowem chyba najdroższe muzeum jakie miałem okazję zwiedzać.
Czy było warto- z pewnością, są tu samoloty jakich próżno szukać nie tylko w naszych muzeach, ale także u naszych zachodnich sąsiadów. Prawdziwe lotnicze perełki – rzecz jasna tylko dla maniaków, bo opisów próżno tu szukać. Pośród ścieżek zarastających zielskiem stoją dumne niegdyś maszyny, stopniowo rdzewiejąc przypominają o utraconej potędze. Szkoda bo są tu naprawdę ciekawe eksponaty, niestety do części z nich nie ma nawet dostępu – płot lub wysokie chwasty skutecznie od nich odgradzają. Z drugiej strony dzięki drabinkom można oglądać kabiny niektórych maszyn. Chwilami człowiek nie wie czy zwiedza muzeum czy cmentarzysko samolotów, ale dla tych kilku lotniczych perełek z pewnością warto.