Swaziland jest malutkim krajem leżącym na wschodzie RPA. Graniczy w większości z RPA, ale także z Mozambikiem. Kraj ten różni się od Republiki Południowej Afryki zdecydowanie. Przede wszystkim od razu czuje się brak postapartheidowej atmosfery w porównaniu z RPA. Ludzie są bardzo przyjaźni, no i w zdecydowanej większości zamieszkują to małe królestwo ludzie rasy czarnej. W prawie 100% spośród 870 000 mieszkańców jest z plemienia Swazi. Resztę stanowią Zulusi, ludzie z plemienia Tsonga-Shangaan i europejczycy. Ich walutą narodową jest lilangeni. Ale jest ona na równi akceptowana z rpańskim randem. Przelicznik jest jak 1:1 i jest stały. Podobnie zresztą wygląda sytuacja w Lesotho, gdzie ichniejszy maloti jest traktowany na równi z randem. Swaziland wywarł na nas bardzo dobre wrażenie, może poza stolicą Mbabane (50 000 mieszkańców), która ledwo się zaczyna i od razu kończy. Trudno zresztą oczekiwać czegoś innego od kraju, który jest tak mały.
Nie zobaczyliśmy zbyt wiele w Suazi. Byliśmy tam tylko jeden dzień, wjeżdżając na północy w Bulembu, przejeżdżając przez stolicę, Manzini, Hhelehhele i wyjeżdżając na południu w Goleli. W stolicy zdążyliśmy zrobić zakupy w supermarkecie, kupić trochę pamiątek, zjeść pizze n a obiad i wysłać kilka kartek. Zupełnie nie ma tam nic ciekawego. Po drodze zatrzymaliśmy się na kupno pamiątek na straganach wiejskich. Małe murzynki mówiły ceny rzeźb jak tylko się dotchnęło jakiegoś przedmiotu. Wyglądało komicznie. Ruszam słonika i słyszę 15 rands, itp. Poza tym zatrzymaliśmy się przy drodze na pieczoną kukurydzę ze straganu i na fotkę murzyna z oponami na ramionach. Ogólnie całkiem ładny kraj, przyjaźni ludzie, trochę gór, nawet wysokich, uprawy eukaliptusów i sosen w celach papierniczych. Tylko te drogi......Podobało mi się, ale widać, że jest bardzo biednym krajem i ludzie nie żyją w dostatku absolutnie.