Pierwsze wrażenie: SZOK!
W tym kraju jest duszno i dziwnie. Przez pierwszy dzień ciężko się człowiekowi pozbierać. I przez kilka następnych. Ciężko to wszystko sobie wyobrazić, ale Afryka różni się od Europy praktycznie wszystkim. Ludzie zupełnie inni, widoki w Europie nie spotykane, powietrze jakieś takie inne i atmosfera zupełnie nie z tego świata. Samochodami jeżdżą w przeciwną stronę niż my. Jak usiadłem w samochodzie na miejscu, gdzie normalnie siedzę i prowadzę, a tam nie było kierownicy to tak mi całkowicie nieswojo było. Kierowca po prawej stronie, lusterka powykręcane w różne strony, tak zupełnie bez sensu, samochody przejeżdżające po prawej stronie, znaki drogowe po lewej.
Nie do wytrzymania!!! Pierwszeństwo mają Ci z lewej (totalnie bez sensu jak na pierwszy dzień). Tak więc przez kilka dni zachowywałem się jakbym przyjechał z kosmosu i przyglądał się jak ufoludki ułożyły zasady ruchu drogowego. I nigdy się nie przyzwyczaiłem do wyprzedzania z prawej strony na autostradzie i do wielu innych pomysłów tego typu. Dobrze, że nie musiałem prowadzić samochodu, bo wrażeń i tak miałem wystarczająco dużo.
Na drogach widać było przeróżne znaki ostrzegawcze. Mamy zdjęcia ze znakami uwaga żółwie (to dla mnie bardzo ważny znak) i uwaga pingwiny. Ale niesamowity był też znak uwaga hipopotamy. Były też znaki: Don't feed baboons. Niestety może bardziej by się przydał znak uwaga na małpy, bo na którejś z dróg napotkaliśmy rozjechaną małpkę i stado innych małp, wpatrujące się smutno w tę małpkę.
Ciekawym osiągnięciem tamtejszych ludów jest chodzenie po ulicach. Chodzą całymi chmarami po jezdniach i czasem trzeba się sporo namęczyć żeby nie trafić kogoś na ulicy. Problemu może by nie było gdyby mieli oni ten zwyczaj tylko w ciągu dnia, ale to, co się na ulicach dzieje po zmroku, to przerasta wszystko. Wtedy dopiero całe wioski wylegają na ulice. Dodając do tego zwyczaje panujące wśród kierowców, że jeździmy po nocy bez świateł, a jak już je mamy to tylko jedno, skierowane prosto w szybę samochodu jadącego ze strony przeciwnej to mamy komplet. Niestety Murzyni nie należą do najbardziej widocznych ludzi w ciemności (może poza oczami). W związku z czym jazda po nocy jest wyjątkowo dużym wyzwaniem. Całe szczęście, że nie musieliśmy zbyt dużo podróżować po nocach.
Widoki jak z wielu filmów o Afryce - wszędzie Murzyni, jedni z wielkimi tobołami na głowach przechadzają się po chodnikach (w zasadzie to wielkie bagaże na głowach noszą tylko kobiety....). Oni noszą te toboły zupełnie ich nie przytrzymując rękoma. A rekord świata pobiła jedna kobieta w nie pamiętam jakim mieście niosąc skrzynkę piwa na głowie....całą skrzynkę piwa!!!! Inna znowu niosła butlę gazową, co najmniej 15 litrową, co zresztą udało mi się sfotografować. Niestety nie dało się zrobić zbyt wielu zdjęć Murzynom, a szkoda, wielka szkoda, bo czasem widoki były niesamowite. Oprócz kobiet noszących ciężary wszędzie widać Murzynów z kolorowymi parasolkami przeciwsłonecznymi. To wszystko po prostu wygląda niesamowicie i przepięknie jednocześnie: przechadzający się ludzie po ulicach z wiadrami na głowach, ubrani w kolorowe stroje, chusty i inne dziwne rzeczy. Chodzą sobie po ulicach, po autostradach (tam wolno - poumieszczane są tylko znaki ostrzegawcze) z parasolkami, albo zajadając patyki. Początkowo myślałem, że oni z jakimiś kijami chodzą i je obgryzają, ale później okazało się, że ze względu na dużą ilość uprawianej trzciny cukrowej jest ona w zasadzie wszędzie i spokojnie się nią można "opychać". Bardzo dziwnie to wygląda, szczególnie z daleka. Będąc w Durbanie kupiliśmy sobie takiego kija dwumetrowego, ale nie był zbyt smaczny. Żeby się dostać do dobrego kawałka kija trzeba oderwać pierwszą warstwę, a później rzuć wnętrze. Jest to rzeczywiście słodkie, ale chyba nie zostałem miłośnikiem jedzenia patyków.
Co by o mieszkańcach RPA i pozostałych krajów nie mówić to i tak uważam, że są oni bardzo uczynni, życzliwi, uśmiechnięci i prawie zawsze służą pomocą, czasem dużo większą niż można by się spodziewać.
Krajobraz afrykański tamtych rejonów był bardzo różny. Były bardzo wysokie góry, busz, wielkie łąki, krajobraz przypominający Australię (wielkie pustkowie na przestrzeni wielu dziesiątek kilometrów z farmami strusi), lasy eukaliptusowe, lasy palmowe, ananasowe, kaktusowe, początki lasów tropikalnych, sawanny, piękne zielone trawy, łąki z pojedynczymi wysuszonymi lub wypalonymi drzewami, wyschnięte koryta rzek i wiele innych trudnych do opisania. Jedyna rzecz, której nie udało nam się zobaczyć to pustynia. A to między innymi dlatego, że w RPA raczej pustyni nie ma. Jest tylko półpustynia Karoo i na północy zaczyna się Kalahari. Niestety nie było to zupełnie na naszej trasie, więc będąc w Afryce na pustyni nie byłem. Oczywiście były też jeziora, rzeki (przeważnie bardzo brązowa woda w nich płynęła ze względu na specyficzną glebę), no i dwa oceany: Ocean Indyjski i Atlantycki.
Klimat RPA, Swazilandu i Lesotho jest bardzo różny. My doświadczyliśmy różnych anomalii pogodowych. Były dni z upałem powyżej 30 stopni, ale były też dni z temperaturą w okolicach 15 stopni, co zupełnie się nie kojarzy z Afryką. Charakterystyczna byłą też bardzo duża wilgotność powietrza mocno przekraczająca 90%, co bardzo potęgowało uczucie gorąca, szczególnie wieczorami. Niemal gwarantowana byłą każdego dnia burza. Jednak polskie burze do afrykańskich się zupełnie nie umywają. Tam jak pioruny walą to naprawdę aż strach. Jednocześnie przychodzą bardzo gwałtowne ulewy. Raz udało nam się podróżować przez dwa dni w deszczu. Mieliśmy też okazję przeżyć burzę z gradem, a w Lesotho padał nawet śnieg, co już całkowicie zmieniło mój pogląd na temat klimatu Afryki. Wszystkie te anomalie są spowodowane z pewnością ścieraniem się wpływów dwóch oceanów, a jednocześnie występowania gór, których wysokość sięga prawie 3500 m npm.
Co można w RPA ciekawego kupić, co dobrego można zjeść, czego się napić i ile to wszystko kosztuje?
Ceny są bardzo przystępne. Litr benzyny kosztuje mniej niż 2 PLN. Piwko można kupić za około 1,5 PLN, a w knajpie 3 PLN. Alkohol w ogóle jest bardzo tani i dobry. Dobre są kremy Amarula, Kahlua i inne. Jedzenie jest przeróżne. Nie ma bardzo charakterystycznych dań afrykańskich. My byliśmy kilka razy w restauracjach, ale raczej gustowaliśmy w owocach morza. Jedliśmy też antylopy i strusia. Mieliśmy spróbować też krokodyla, ale się nie udało. Bardzo dużo się tam spożywa hamburgerów i podobnych wynalazków, bardzo dobrych zresztą. Fajne jest to, że używa się do tego noża i widelca, nie tak jak u nas.
No i rzecz niesamowita: COCA COLA. Jest wszędzie! W każdej najmniejszej wiosce, oddalonej od cywilizacji dziesiątki kilometrów, znajduje się zawsze przynajmniej jeden barak z wielkimi reklamami Coca coli. Czasem wygląda to bardzo komicznie.
Ciekawe wrażenie robi na przyjezdnych też wszechobecny drut kolczasty. Można go zobaczyć dosłownie wszędzie i otacza wszystko. Trochę to przypomina jeden wielki obóz koncentracyjny.