Wreszcie trzeba było opuścić gościnne Kanab. Tego ranka spotkałyśmy 3 małżeństwa Amiszów które również zatrzymały się w naszym motelu. Patrzyłyśmy na ich przygotowania do śniadania, obserwowałyśmy też Wayne'a, który z niespotykaną gracją i wyczuciem zajmował się niecodziennymi gośćmi. Jeszcze ostatnie zdjęcie ciekawego manifestu dotyczącego psów - "jeśli Twój pies może za Ciebie poręczyć, Ty też jesteś mile widzianym gościem" i w drogę. Krótka wizyta w Mugwumps w Hatch - to taki bardzo proamerykański sklep ze wszystkim i niczym, oraz w Cafe Motel, klasycznej jadłodajni rodem z lat 50-tych.
Nie było czasu żeby zobaczyć oba słynne parki Zion i Bryce - wybrałyśmy Bryce i hoodos. Oficjalnie to Bryce Canyon, choć nigdy nie było tam rzeki. Wygląda jak ogromny amfiteatr, którego publiczność zastygła w oczekiwaniu na rozpoczęcie spektaklu.To właśnie hoodoos, hoodoo you do? Jedni widzą w tych rzeźbach z piaskowca pudla, inni wezyra, my zobaczyłyśmy też Punkty Tęczy i Inspiracji, Naturalny Most, pręgowca amerykańskiego (mała wiewiórka) śmigającego z jabłkiem i kruka domagającego się poczęstunku za pozowanie do zdjęć.
Dobrze nam tam było ale trzeba było jechać dalej. Poradzono nam wcześniej żeby do Parku Arches jechać nie autostradą ale malowniczą H12 - tak zrobiłyśmy, jazda była długa ale oszałamiająca. Krajobraz zmieniający się jak w kalejdoskopie, poprzez czerwone skały Capitol Reef i pustynne okolice Hanksville, gdzie zatrzymałyśmy się na noc. Drugie Tuba City - 3 motele, 3 stacje benzynowe, 2 restauracje i 150 mieszkańców. Aha, i śmigłowiec startujący sprzed naszego motelu o 6 rano, i quady jeżdżace przez całą noc po okolicy.
Następnego ranka pojechałyśmy do Arches. Tu zdecydowałyśmy się na pieszą wycieczkę żeby zobaczyć z bliska słynny Delicate Arch. Jest tak piękny jak na zdjęciach tylko większy a jednocześnie bardziej delikatny niż myślałam. Widok był tym cenniejszy że zobaczenie go kosztowało nas trochę trudu. W drodze powrotnej spotkałyśmy Francuzów z trójką dzieci: ojciec gonił dzieci stromo pod górę, słychać było tylko Allez-allez! Brakowało mu jeszcze jakiegoś kijka w ręku... Chętnie zostałybyśmy dłużej, powspinały się do innych miejsc, ale wieczorem musiałyśmy zameldować się w Luxorze, Las Vegas - drobne 460 mil dalej. Teraz wiem, że nie było warto się spieszyć, ale nie uprzedzajmy wydarzeń.