Lotnisko na wyspie nie należy do może do największych ;) ale wystarczająco duże, żeby nasz samolot wylądował. Taksówek też nie brakowało i po kilkunastu minutach byliśmy już w naszym bungalowie. A potem już tylko kąpiel w basienie, morzu i mały spacer wgłąb morza, korzystając z odpływu. Następnego dnia zwiedziliśmy najbliższą okolicę, głownie plażę i pobliskie ulice, gdzie budowało się kilka hoteli. Wieczorem plaża zamieniała się w ciąg plażowych restauracji ze świeżym sea food'em. Świeże krewetki, kalmary no i ryby, za śmiesznie niską cenę. Któregoś dnia wypożyczyliśmy skuterki. Pojechaliśmy dookoła wysypy, oglądąjąc tzw. skałę babci i skałę dziadka, wspieliśmy się do wodospadu i byłoby całkiem przyjemnie, gdyby nie mały "wpadek", kiedy gaz pomylił mi się z hamulcem, a dodatkowo ten ruch lewostronny...Na szczęście skończylo się tylko zdartym kolanem :) Sama wyspa jest wystarczająco dużo, żeby nie nudzić się przez tydzień, jeśli ktoś nie lubi tylko siedzenia na plaży. Sądząc po ilości nowych hoteli, różnogwiazdkowych, niedługo ostatnie dzikie części znikną. A ponoć to była dzika wyspa...Ostatniego dnia mieliśmy niezbyt miłą niespodziankę, kiedy okazało się pan w recepcji nie zapisał naszej prośby o taksówkę, a była 6 rano i padał deszcz...skończyło się dobrze, bo pojechaliśmy samochodem wlaściciela i na szczęście na lotnisko zdażylismy, a samolot wystartował.
Podróż Tajlandia 2005 - Na wyspie
2005-11-19