2009-04-29

Rano nastepnego dnia jemy w hotelu sniadanie. Okazuje sie, ze jest tu kilkunastoosobowa wycieczka z Polski, a takze dwie mlode osoby na praktyce hotelarskiej. Chwile rozmawiamy nie ujawniajac jednak, ze mieszkamy w USA. Po sniadaniu wyjezdzamy kierujac sie na Taxco. Jedziemy platna autostrada, ktora jest przepiekna i mamy przez caly czas wspaniale widoki bo jedziemy caly czas przez gory. Oplata za przejaz jest bardzo droga i nawet w Stanach za podobny odcinek zaplacilibysmy 5 razy mniej. Dzieki temu ruch na drodze jest minimalny, mozna by powiedziec, ze mamy cala droge zupelnie dla siebie. Szybko nam mija 300 km i wjezdzamy do Taxco. Uliczki sa tu bardzo waskie i tak strome, ze nie da sie jechac na innym biegu niz na pierwszym. Przeswit miedzy jednym domem a drugim jest czasami tak maly, ze z trudem sie mijaja dwa male samochody. Latwiej nam jest zaparkowac na chwile samochod na stromym placyku i pieszo sprawdzic gdzie jest hotel. Stoje przy samochodzie i nagle slysze wolanie – to Mariola znalazla hotel i mnie wola przez okno naszego pokoju. Poniewaz mamy maly samochod wiec dosc latwo nam sie udaje na chwile stanac pod hotelem aby wyladowac walizki. Nastepnie musze zaparkowac na platnym parkingu, ktory jest dosc drogi. Nasz hotel jest przerobiony ze starego klasztoru z 1620 roku. Po odpoczynku troche chodzimy po miescie, ktore wyglada jak z basni. O w pol do siodmej jedziemy taksowka na kolacje do innego hotelu polozonego na innym wzgorzu. Taksowkarz czyni cuda zeby sie zmiescic w waskich zakretach, w ktorych mijamy sie z innymi samochodami. VW garbus z wyjetym przednim siedzeniem swietnie sie spisuje w tej roli. Gdy przyjezdzamy na miejsce dowiadujemy sie, ze restauracja bedzie otwarta dopiero za godzine wiec dla zabicia czasu chodzimy po pieknym ogrodzie, w ktorym polozony jest hotel. Co nas bardzo zastanawia to to, ze caly kompleks jest zupelnie wymarly, a na spacerze towarzyszy nam tylko duzy wilczur, ktory w pewnym momencie tez znika. Wreszcie przyjezdza kucharz i mozemy zjesc posilek, na ktory tak dlugo czekalismy. Poza kucharzem i jednym kelnerem jestesmy zupelnie sami. Po kolacji, ktora sama w sobie nie byla warta takiego zachodu zamawiamy taksowke i wracamy do siebie. Po drodze rozpetuje sie straszna burza. Strumienie deszczu szybko zamieniaja strome ulice w rwace rzeki. Dla nas wyglada to jak kataklizm. Ulica, w ktora mamy wjechac pnie sie ostro w gore i wyplywa z nie z hukiem rzeka wody. Cos musialo sie powyzej zatarasowac bo samochody stanely a dwa stojace nizej zaczynaja sie wycofywac co wyglada jakby byly splukiwane przez wode. Z przerazeniem wiec stwierdzamy, ze nasz kierowca z rozpedem w to wjezdza. Na nasze slowa obawy mowi, ze to normalka i tu czesto tak leje.

 

 

Na drugi dzien rano jest jednak juz piekna pogoda. Po sniadaniu idziemy poszukac tanszego parkingu. W najblizszej okolicy nam sie nie udaje wiec wyjezdzamy z parkingu i jedziemy do hotelu Monte Taxco, ktory polozony jest na najwyzszym wzgorzu. Nasz samochod prawie pionowo pnie sie na jedynce kreta droga 2 km na szczyt. Jemy lunch ogladajac wspanialy widok. Wracajac do miasta znajdujemy o wiele tanszy parking i tam zostawiamy nasz samochod. Dalej idziemy pieszo troche tracac poczucie kierunku na stromych i kretych uliczkach. Niektore moga stanowic dla nieswiadomych kierowcow niebezpieczna pulapke bo jadac bardzo stromo w dol nagle koncza sie schodami.

 

 

Wieczorem siedzac na balkonie restauracji jedzac posilek obserwujemy zycie toczace sie ponizej. Kobieta wyciaga z taksowki balie z kukurydza, ktora pozniej gotuje i sprzedaje chetnym. Przyjezdza kilka WV garbusow, z ktorych wysiadaja mlode pary. Panny mlode w pieknych sukniach swobodnie rozmawiaja z otoczeniem na rynku a pozniej kolejno wchodza do katedry na slub. Caly plac tetni zyciem.

 

 

Taxco uchodzi za stolice srebra w Meksyku bo to male miasteczko ma cos 300 sklepow z bizuteria, nietrudno jest sie wiec domyslec co robimy calymi dniami. W roznych miejscach kupujemy rozne rzeczy, ktore roznia sie stylem i ce-nami. Z pomoca przychodzi nam rowniez rodzina innej kolezanki Marioli z Chi-cago. Zabiera nas w miejsca, gdzie rzeczywiscie oferuja nam swietne ceny. W su-mie zatrzymujemy sie tu az 5 dni wiec mamy czas nie tylko na kupno bizuterii ale rowniez na napisanie pozostalych kartek, ktore piszemy zwykle w kawiarni, w ktorej jest pyszny tort czekoladowy a obok nas siedzi w klatce papuga, ktora od czasu do czasu cos do nas „mowi”. Pobyt w tym uroczym miasteczku nam dodaje sil i w poniedzialek rano wyjezdzamy do grot Catahuamilpa, ponoc najwieksze w Meksyku i trzecie co do wielkosci na swiecie. Spacer z przewodnikiem trwa oklo 2 godziny i pokonujemy trase okolo 4 km, na ktorej podziwiamy potezne stalag-mity, niektore o srednicy 4 m i wysokosci 20 m, i duzo innych tworow o prze-dziwnych ksztaltach. W grotach zaprzyjazniamy sie z trojka pan z Peru. Tania mieszka w Mexico City, lecz jej mama i dystyngowana ciocia w Trujillo. Mariola z nimi rozmawia po hiszpansku jak rodowita Kastylijka. Zapraszaja nas, ze musimy do nich koniecznie przyjechac.

 

 

Teraz kierujemy sie na Malinalco. Droga jest bardzo kreta i waska i docieramy na miejsce dopiero po 3 godzinach. Male miasteczko jest polozone na zboczach gor i nie mozemy nic znalezc. Pytamy jednych policjantow o restauracje, ktorzy nam mylnie pokazuja inny kierunek a drudzy chca wyludzic od nas lapowke, ze jechalismy jednokierunkowa droga pod prad. Na dodatek zlego ruiny sa zamkniete. Zrazeni staramy sie wyjechac z Malinalco i znajdujemy jakas otwarta restauracje. Przy posilku zmieniamy plany i postanawiamy jechac do Cuarnavaca zamiast do Toluca. Pytamy kelnera o najlepsza droge, ktory nam podpowiada zeby jechac droga, ktorej nie ma na mapie. Postanawiamy mu zaufac. Po ujechaniu kilku kilometrow slyszymy jakis dziwny odglos z tylu. Okazuje sie, ze w tylnym kole jest wbity drut. Wyciagam go i slyszymy z sykiem uchodzace powietrze. Wymieniamy kolo i szukamy po drodze wulkanizatora. Wkrotce w nastepnej wiosce znajdujemy „vulcanizadora”, gdzie urzeduje tylko maly chlopiec, niemniej wprawnie lata dziure. Zazadal tak malo, ze dajemy mu dwa razy tyle. Co kilka kilometrow w kazdej wsi musimy pytac o droge bo nie ma zadnych znakow. Czesc trasy wiedzie przez las sosnowy, w ktorym czujemy sie jakbysmy byli w Polsce, zwlaszcza zapach zywicy nam to przypomina. Wreszcie w malej miejscowosci sa znaki na autostrade do Cuarnavaca lecz droga ewidentnie jest zatarasowana targiem, zawracamy wiec myslac, ze cos blednie odczytalismy lecz wyraznie wyglada to na wlasciwa droge. Jedziemy za innym samochodem, ktory chyba tez chce dojechac do autostrady, przebijajac sie przez stragany. I rzeczywiscie jest ”caja”, gdzie pobieraja od nas 50 peso, lecz zamiast wjechac na autostrade wjezdzamy na jakis konski targ. Zaczynamy miec obawy. Mija nas jakis samochod wiec jedziemy za nim. Wreszcie jest autostrada. Za godzine jestesmy w miescie. Teraz bladzimy po miescie szukajac hotelu. W koncu jestesmy na miejscu. Hotel ma piekny ogrod z parkingiem. Pijemy po 2 drinki, jemy mala kolacje i idziemy spac. Uff! Co za dzien! Chyba wszystkie przeciwnosci losu skomasowaly sie w jednym dniu.

 

 

Po sniadaniu idziemy na spacer po miescie, ktore z wyjatkiem katedry robi raczej nieciekawe wrazenie od dawna zapuszczonego miasta. Wracamy do hotelu i jedziemy do ruin Xochicalco. Droga jest fatalnie oznakowana. Robimy blad przy zjezdzie z autostrady i musimy doplacic 50 peso. Jeszcze raz sie gubimy nadrabiajac kilka kilometrow lecz wreszcie docieramy na miejsce. Ruiny nam wynagradzaja wszystkie niepowodzenia wczorajszego dnia. Sa o wiele piekniejsze niz sobie je wyobrazalismy na podstawie krotkiego opisu w przewodniku, ktory poswiecil im tylko kilka zdawkowych linijek. Tymczasem jest to potezna twierdza z wieloma palacami, swiatyniami i piramidami niemniej wspanialymi niz w innych bardziej rozreklamowanych osrodkach. Zostalibysmy tu dluzej, lecz czeka nas jeszcze droga do Mexico City. Pytajac co jakis czas o droge docieramy do „autopista” a nia wsrod pieknych widokow do stolicy. Wjazd do miasta od poludnia jest o wiele ladniejszy niz wyjazd na wschod. Ostatnie 20 km jedziemy dobra godzine. Jest korek a ludzie tu jezdza, no coz, inaczej. Wyładowujemy bagaze w hotelu i jedziemy odwiezc samochod na druga strone ulicy, co jednak zabiera znowu 20 minut – pieszo moze 5. Oddajemy samochod, ktorym przejechalismy ponad trzy tysiace kilometrow, i idziemy pieszo w znane nam miejsce na kolacje. Na koniec przejadamy sie pysznym tortem czekoladowym i w efekcie nie mozemy zasnac.

  • Taxco
  • Taxco 1
  • Taxco, kosciół Santa Prisca
  • Taxco