Podróż W krainie Kleopatry - Podróż do wioski beduińskiej



W sobotę, nazajutrz po przylocie wita nas pochmurny ranek. Śniadanie bajka, stoły pięknie nakryte, wybór prawie jak w markecie. Po lewej stronie sali tradycyjne śniadanie egipskie, płaski chlebek, który jest pusty w środku i tworzy wygodną kieszonkę napelnianą pomidorami, ogorkami i cebulą. Do tego różnego typu sery, głównie owcze, jakaś pasta z bobu lub fasoli. Pośrodku okrągły stół z „europejskim” śniadaniem; różne rodzaje pieczywa, wędlina typu salami i mortadela, sery żółte, dżemy ( wspaniały figowy!), miód. No i oczywiście warzywa. Z tyłu sali czekają kucharze, a przed nimi w wielkich patelniach- termosach parowki, jajka na twardo i sadzone, omleciki i małe kwadratowe buleczki posypane kminkiem, a może i czuszką.  Z  prawej strony sali tradycyjny stół z delicjami, różne ciasteczka deserowe, raczej bez kremów, kruche, drożdżowe i owoce. Kawa i herbata, napoje w wielkich baniach. Soki świeże dodatkowo płatne. Mamy czas do południa. Busami pojedziemy do wioski beduińskiej.                                    

       Idziemy na plażę. Jest 17 stycznia. Spacerujemy brzegiem morza w strojach plażowych. Na niebieskim niebie, bez jednej chmurki świeci piękne słońce. Na brzegu rosną palmy, spaceruje Egipcjanin z wielbłądem. Fajna sceneria do zdjęć. Szukamy muszelek i różnych skarbów wyrzuconych przez morze świadomi, że nie możemy ich wywieźć z Egiptu. Po chwili mamy pokaźny zbiór prawdziwych pamiątek. Piękne muszle, fragmenty koralowca, ukształtowane w różne kształty korzenie. Zbliża się południe.....

               Wyruszamy. Jedziemy przez dzielnice hotelowe, za kierownicą młody Egipcjanim w tradycyjnym męskim stroju, długa do kostek, biała galabija, spod której wystają gołe nogi. Jedzie szybko, ale nie mam poczucia zagrożenia. Droga jest dobrej jakości. Mijamy posterunek policyjny przy drodze. Policja spisuje numer auta, którym jedziemy i liczy  pasażerów. Od ubiegłego roku zlikwidowano konwoje, były zbyt drogie i zastąpiono je kontrolami drogowymi mniej więcej co 100-150 km.Po ok.40 minutach jesteśmy u wrót pustyni. Czeka w tym miejscu kilka osób, które pojadą z naszą grupą do wioski beduińskiej. Jako pierwszy rusza busik z siedzącym na dachu, przypominającym Rambo, młodym Egipcjaninem operatorem. Jak się później okaże sprzedawane przez niego „nagrania naszej wycieczki” są bardzo złej jakości i nie dotyczą tylko naszego wyjazdu.

       Dojeżdżamy do wioski Beduinów. Naszym przewodnikiem będzie Egipcjanin, świetnie mówiący po polsku, bo wykształcony w Łodzi i przez wiele lat mieszkający u nas. Zostajemy zaproszeni na lunch. W ogromnym szałasie, którego ściany są z maty zjadamy powtórkę śniadania, choć w znacznie okrojonej wersji: twaróg, pomidory, ogórki, jakieś strączkowe warzywa rozgotowane na papkę doprawione ziolami, berberyjski chleb i słodką słabą herbatę z listkiem mięty w niesamowicie brudnych szklaneczkach. Ryzyko biegunki podróżnych wpisane w atrakcje. Na szczęście jestem zaszczepiona tuż przed wyjazdem 2 dawkami przeciwko żółtaczce zarówno typu A, jak i B, a w torebce mam specyfik przeciwko dolegliwościom jelitowym. Wszystko smaczne i świeże.

Zwiedzamy wioskę. Od przewodnika słyszymy  wiele dziwnych i niezrozumiałych dla nas informacji o życiu Beduinów. Wioska jest zamkniętą rodzinną enklawą. Małżeństwa rzadko zdarzają się poza wioską. Kobiety zajmują się pracami domowymi i dziećmi, które są bardzo kochane i traktowane jak dar Boga. Mężczyźni chodzą sprzedawać zioła i jad żmii do miasta. Czas zatrzymał się w miejscu. W kuchni klepisko na podłodze, ale zawieszone na ścianie rondle błyszczą czystością, generalnie dom sprawia wrażenie niezamieszkałego. Żartujemy, że to wioska typu fatamorgana dla Polaków, po naszym odejściu Beduini spakują dobytek i pójdą pomieszkać do domu.Czas mija szybko, kolejne atrakcje wypelniają popołudnie: obserwujemy wypiekanie tradycyjnego chleba, obowiązkowa 10 minutowa przejażdżka na wielbłądach, jazda na qudach, podróż „oślim tramwajem” czyli wagonikami na kółkach do których zaprzęgnięto osiołki, maleńki ogród zoologiczny z gadami charakterystycznymi dla tego terenu, spacer po pustyni do miejsca w którym będziemy uczestniczyć w wieczorze folklorystycznym. To zaimprowizowany na takie okazje zajazd  w kotlinie górskiej. Zachodzi słońce, zapadają egipskie ciemności.

Zaczyna się międzynarodowa impreza mająca na celu promowanie kultury egipskiej, a więc jest i taniec brzucha, i wirujący  derwisz, tańczący zespół mieszany i rzucający z zawiązanymi oczami nożami w wybraną z publiczności dziewczynę (?) Wszystkiemu towarzyszy muzyka, charakterystyczne bębenki i klaskania, w tle przebijają się trąbki. Pokaz zręczności i niezapomniany widok góry oświetlonej żarówkami, które układają się w nazwy sponsorów dzisiejszej imprezy.

 Około 22 jesteśmy w hotelu. Minęła pierwsza doba w Egipcie.

  • Te busy zawiozą nas do beduińskiej wioski.
  • Wielbłądy czekają...
  • Nasz przewodnik.
  • Sklepik dla turystów. Można kupić ziola, amulety i różę pustyni.
  • W oczekiwaniu na gości zabawy z dziećmi.
  • Wypiek chleba.
  • Ośli tramwaj.
  • Beduińska kuchnia.
  • W oczekiwaniu na lunch.
  • Wyjątkowo groźna żmija rogata.