W: Na drodze za Palinuro słońce świeciło niemiłosiernie. Samochód, który zatrzymał się na poboczu prawie szorował tyłem o podłoże. Podeszliśmy: cały tył zawalony torbami, paczkami. Za kierownicą kobieta, obok niej facet. A my? Na dach? Ale energiczna starsza pani wyskoczyła z samochodu, upchała część rzeczy do bagażnika, zrobiła nam trochę miejsca z tyłu (tak, że Tusia siedziała mi częściowo na kolanach).
I ruszamy. Pani jedzie w okolice Lecce, z mężem chorym na alzheimera. Ma narysowany plan z miejscowościami, które musi minąć i gdzie trzeba skręcić. Jednak plan nie do końca działa, a pani za kółkiem powtarza wciąż "porca miseria". Że nasze drogi się rozdzieliły (a w zasadzie powinny były), zauważamy troszkę po fakcie. I może to, a może nadchodzący już wieczór sprawia, że, zamiast na czubek włoskiego buta, decydujemy jechać na jego obcas.
Lądujemy późno w jakimś małym miasteczku. Jest sobota, skwerek w centralnej części tętni życiem. Ale wyjechać stamtąd juz się nie da. Uwielbiam południowe życie nocne, bary otwarte do późna, gwar na ulicach o 2 w nocy. Ale nie tym razem: teraz czekam kiedy ci ludzie wreszcie pójdą spać. Miasteczko bowiem (nazwy nie pamiętam niestety) nie oferuje nam żadnego miejsca do rozbicia namiotu - tylko ten centralny skwerek. W końcu przetacza się ostatnia grupka nocnych niedobitków. Wszyscy idą spać, możemy i my.
Kiedy wystawiamy rano głowy z namiotu, na skwerku zaczyna się już zbierać męska populacja miasteczka. Ot tak, posiedzieć. Jeden z nich, z siwą bródką, w kolorowej koszuli i zielonych spodniach podchodzi do nas z pytaniem czy nie chcemy się umyć. Świetny pomysł, ostatnio mieliśmy taką okazję po drugiej stronie Włoch:) Gdy dowiaduje się, że jesteśmy z "kraju Jana Pawła II", zaprasza nas na śniadanie. Potem, zawozi nas swoim samochodem na nadmorski camping, po drodze zatrzymując się by skręcić ... papierosa;) Nasz dobroczyńca ma na imię Aristide. Błogosławieni niech będą ludzie południa!