T: Nasz nowy przyjaciel, Aristide, zawiózł nas na camping położony nad piękną, szeroką plażą. Na odchodnym poradził nam: "gdybyście mieli tu jakiekolwiek problemy, mówcie, że jesteście moimi przyjaciółmi". Podbudowani w ten sposób, udaliśmy się nad morze. Woda była czysta, przejrzysta i tak ciepła, że nawet ja wbiegłam do wody bez oporów...To była dla mnie najlepsza plaża we Włoszech.
Następnego dnia postanowiliśmy wybrać się do barokowej perły południa- Lecce. Jak to my, zanim się wygrzebaliśmy już zbliżała się sjesta, a autobusy przestawały jeździć. Na szczęście podrzucił nas do miasta pewien uczynny pan, i był to jeden z nielicznych przypadków, kiedy zabrał nas ktoś z samochodem młodszym od nas;)
Lecce było piękne... i gorące. Snuliśmy się po rozpalonych, białych ulicach, szukając raz po raz schronienia w chłodnych wnętrzach kościołów. Nie przepadam za barokiem, ale trzeba powiedzieć, że świątynie Lecce są naprawdę zjawiskowe. Wszystkie położone są niedaleko siebie, w zamkniętym w murach centrum.
W: Och, pamiętam gdy składaliśmy namiot na tym campingu. Żar, ukrop, patelnia. Wskakuję pod zimny prysznic, ale zanim dochodzę do namiotu słońce mnie suszy całkowicie. Po dosłownie trzech minutach jest znów cały mokry - tym razem od potu. Powietrze jest nieruchome. Słońce pali, a tu trzeba się jeszcze ruszać. A potem maszerować z ciężkim plecakiem...