T:Znajomi, Jacinto i Margerida, zaprosili nas do swojej "willi" nad morzem. Była to przekazywana z pokolenia na pokolenie posiadłość z wielkim sadem. Przez kilka dni żyliśmy jak miejscowi.
Miasteczko Tavira jest bardzo ładne, położone nad rzeczką, co daje jej nieco "wenecki" charakter. Sympatyczne są ogrody położone na terenie zamku oraz bazar ze starociami. Niestety jest tu dość drogo, jako że jest to bardzo popularne miejsce turystyczne. Wiele barów jest prowadzonych przez cudzoziemców, głównie Anglików, którzy mają po prostu takie hobby. Weszłam do jednego z nich i zamówiłam kawę. Brodaty Anglik za ladą spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale po chwili podał mi zamówiony napój. Wzięłam łyk i... przez chwile walczyłam ze sobą żeby go przełknąć. Barman spytał, czy mi aby smakuje, na co ja oczywiście odparłam, że jak najbardziej. A on na to z uśmiechem: "Wiem, że jest okropna. Mamy jedną z najgorszych kaw w tym mieście. Jesteśmy z tego znani". Mimo wszystko warto tam było wpaść dla swojskiej atmosfery. Z resztą nie miałam wyboru, bo w lokalu obok pedantyczny (lub po prostu powolny) Portugalczyk od pięciu godzin regulował nam siedzonka w rowerach. Czymś trzeba się było zająć.
W:Portugalczyk od rowerów był po prostu typowym wyznawcą filozofii maniany. W czasie gdy poszukiwał kluczy do siodełek odbył kilka rozmów zawodowo-towarzyskich, doradził kilku innym osobom w sprawie rowerów, sprzedał parę drobiazgów, następnie oddał się refleksji na temat siodełka, po czym oddał się refleksji na tematy mi nieznane. A kiedy siodełka były gotowe zauważyliśmy, że nie działa światło.
Z resztą portugalska dezorganizacja przypominała o sobie codziennie. Za każdym razem, gdy wyruszaliśmy na plażę, przygotowania trwały parę godzin. Zebranie 5-6 osób graniczyło z cudem. Gdy już mieliśmy wyruszać, zawsze ktoś z wcześniej juz gotowych znikał lub okazywało się, że ma jeszcze coś pilnego do zrobienia. Mimo, że wcześniej przez godzinę leżał w oczekiwaniu na wymarsz:)
T: Aby dotrzeć do plaż w Tavirze, trzeba płynąć łodzią. Do tych najładnieszych można dopłynąć tylko jeśli się ma własną łódkę, bo nie ma w ich kierunku regularnych kursów. Jedną z reklamowanych atrakcji miasta jest camera obsucra, rzekomo jedyna w swim rodzaju. W rzeczywistości nie jest to nic szczgólnego, może zaciekawić pasjonatów optyki, ale raczej tych mało zaawansowanych, bo mechanizm działania camera obscura jest całkiem prosty.
Jednym z najciekawszych miejsc, jakie zobaczyliśmy w tej okolicy była "Piekielna Studnia". Samo miejsce wygląda niemal rajsko- zagubiony w lesie wodospad i niewielkie jeziorko o błękitnej wodzie... Kryje ono jednak mroczną tajemnicę- nikt nie jest w stanie dotrzeć do jego dna. Ekipy płetwonurków próbowały, ale mimo, że nurkowali na dużej głębokości dna nawet nie było widać... Jeszcze kilka lat temu Margerida i Jacinto bywali czasem jedynymi gośćmi nad Piekielną Studnią. Dziś jednak trudno znaleźć tam skrawek miejsca dla siebie. No cóż, spóźniliśmy się.
I tu kończy się nasza portugalska wyprawa. Udało nam się poznać rożne oblicza tego kraju: największe miasta, wioski na odludziu, turystyczne wybrzeże i portugalskie ognisko domowe od środka. To wszystko spotkało nas na zachodnim krańcu naszego kontynentu.