Polnocny Madagaskar to najbardziej ekskluzywny i turystyczny rejon kraju. Jedna z uroczych wysepek Nosy Be ma nawet bezposrednie polaczenie lotnicze z Mediolanem. Lot z Antananarivo trwa godzine i ladujemy prawie w innym swiecie. Choc lotnisko jest malutkie i bardzo „malgaskie” to droga do hotelu, ktory wczesniej zarezerwowalismy na internecie, mimo, ze jest tylko podrzednej kategorii, jest wylozona asfaltem. Stary jak swiat Renault 4 przemyka sie waska droga po licznych zakretach wsrod zielonych wzgorz. Nasz kierowca i jednoczesnie wlasciciel hotelu jest bardzo rozmowny. Po drodze zatrzymuje sie przy jedynej na Madagaskarze plantacji roslin, z ktorych robi sie perfumy. Sa absolutnie unikalne – poza Madagaskarem sa nie do nabycia.
To byl dobry pomysl by nasza miesieczna podroz po tym osobliwym kraju zakonczyc wlasnie tu. Nosy Be jest otoczona innymi jeszcze mniejszymi wysepkami. Przez kilka dni nie musimy nigdzie jezdzic ani sie pakowac. Wystarczy wyjsc z hotelu i juz jestesmy na pieknej plazy. Po drugiej stronie widac inna wysepke, Nosy Sakatia. Idac brzegiem morza Mariola ma wizje: musimy sie przeprawic na druga strone. Pertraktujemy z roznymi wlascicielami pirog, ale ewidentnie jasna skora ma swoja cene... Oj, maja ludzie fantazje! Ostatecznie jednak udaje nam sie znalezc wspolna platforme porozumienia i plyniemy po krystalicznej wodzie przez waski przesmyk. Mala wysepka ma stometrowe wzgorze, na ktore sie wdrapujemy. Z gory rozposciera sie wspanialy widok na zatoczke i inne wysepki w okolicy. Siadamu pod drzewem i obserwujemy kolibra, ktory krazy od kwiatka do kwiatka. Na dole wskakuje mi na ramie poloswojony lemur liczac, ze dostanie cos do jedzenia. Inne pozuja do zdjecia. Umawiamy sie, lodka przyplynie po nas za trzy godziny. Mariola kapie sie jeszcze w morzu, ktore jest jak nieruchoma tafla szkla. Pozniej pijemy jeszcze piwo i przychodza znowu lemury, liczac na lyk - wyraznie jeden chce wsadzic mordke do szklanki. No cos podobnego! W Tsingy czy w Ranomafana musielismy sie przeciskac przez gestwine grzeznac w blocie aby zobaczyc lemury, a tu te wesole zwierzaczki same do nas przychodza. Na drugi dzien odbywamy jeszcze jedna wycieczke ale juz na dwie inne wyspy: Nosy Komba i Nosy Tanikely. Te mimo, ze sa o wiele bardziej rozreklamowane nie robia juz takiego wrazenia jak Nosy Sakatia - sa zbyt skomercjalizowane. Nasz dzien na przypadkowo odkrytej spokolnej wysepce byl chyba najprzyjemniejszym dniem naszych wakacji.
Kilka polskich akcentow. Ku naszemu duzemu zaskoczeniu spotkalismy dwie mlode pary polskich podroznikow. Raz w kawiarence internetowej w Anatananarivo, usiadla obok mnie dziewczyna, ktora ze swoim mezem wymienila uwage, ze jest malo miejsca. Ja sie na to przesunalem i z usmiechem powiedzialem, ze sie wszyscy zmiescimy. Byli bardzo zaskoczeni takim obrotem sprawy. Drugie spotkanie mialo miejsce w Antsirabe w restauracji. Uslyszelismy, ze niczego nieswiadomi turysci rozmawiaja glosno po polsku. Na Marioli „dzien dobry” odmalowal sie na ich twarzach usmiech wielkiego zaskoczenia. Zaprosilismy ich do naszego stolika. Mloda para pochodzila z Pomorza, a podroz na Madagaskar byla ich zyciowa podroza, ktora odbywali prawie doslownie szlakiem Arkadego Fiedlera. Na Nosy Be plynac lodka na Nosy Komba jedna pani tym razem nas zaskoczyla odzywajac sie po polsku z silnym francuskim akcentem... W Polsce byla tylko raz, a jezyka nauczyla sie od babci, ale calkiem niezle sobie radzila. Najzabawniejszym jednak byl epizod w Tsingy. Gdy przeciskalismy sie przez waskie szczeliny pelne podstepnych wylomow, nasza przewodniczka pochodzaca z jednej z wsi w okolicy Belo, ostrzebla nas prawie czysta polszczyzna: uwaga na glowe. Okazalo sie, ze w jej wiosce misjonarzem jest juz od wielu lat polski ksiadz...
Konczy sie nasz pobyt na Nosy Be, konczy sie podroz po Madagaskarze. Aby sie dostac do domu obliczamy dla zabawy wszystkie przesiadki, ktore nas czekaja po drodze: lot do Antananarivo, jazda do hotelu, rano na lotnisko, lot do Paryza, przejazd z de Gaulle’a na lotnisko Orly... itd... itd... Lot do Paryza trwa prawie 11 godzin. Gdy lecimy nad Tanzania pilot podaje informacje, ze pod nami jest Kilimanjaro. Coz za wspanialy widok. Zwazywszy, ze szczyt ma prawie 6000 m wysokosci, z samolotu jest dosc blisko, a piekna pogoda tylko to wrazenie poteguje. Szesc lat wczesniej tez widzielismy Kilimanjaro, tyle ze z dolu. Ten sam motyw Afryki, tym razem na pozegnanie. Chcialo by sie rzec: Afryko, kiedy Cie znowu zobaczymy?