Ta wyprawa była największym wyzwaniem – 3 godziny w jedną stronę po krętej Magistrali Adriatyckiej. No, ale to przecież Dubrovnik! Nie potrafiliśmy sobie wyobrazić, że go nie odwiedzimy. No to spakowaliśmy manatki i w drogę.
Dubrovnik to chyba najbardziej znane miasto Chorwacji. Nie ulega wątpliwości, że mieszkańcy wiedzą jak oczarować przyjezdnych. Podobno istnieją przepisy regulujące takie rzeczy jak rodzaj dachówek, jakimi mają być kryte dachy starówki czy dokładnie określony odcień zieleni, jaką mają być pomalowane okiennice i drzwi kamienic w obrębie miasta… Dbają też o PR. Co prawda nie do końca wiadomo po co wojska serbskie w latach 90-tych bombardowały miasto, skoro Serbowie od początku nie rościli sobie praw do Dubrovnika, ale faktem pozostaje, że zdjęcia zniszczonej starówki obiegły świat i choć były miasta bardziej zniszczone, to właśnie bombardowanie Dubrovnika wywołało szczególnie silną falę nacisków międzynarodowych na agresorów w celu zaprzestania ataków. Dziś zdecydowana większość śladów po serbskich kulach została usunięta, ale przy samym wejściu na Starówkę wisi specjalna tablica z dokładnie opisanymi zniszczeniami.
Na początku postanowiliśmy „zaliczyć” rasę obowiązkową, pozostawiając jedynie mury na popołudnie, kiedy zelży upał. Była więc Wielka Studnia Onufrego (która została zbudowana dla przybyszów, by mogli się obmyć tuż po wejściu do miasta; dziś należy napić się z każdej z 16 kamiennych głów, by zapewnić sobie pomyślność); była główna oś miasta – ulica Stradun, której kamienne płyty zostały wypolerowane na wysoki błysk przez stopy niezliczonych turystów przemierzających ten szlak każdego dnia; był plac Luža z kolumną legendarnego Rolanda, kościołem patrona miasta – św. Błażeja i renesansowym pałacem Sponza; był Pałac Rektorów wzorowany na weneckim Pałacu Dożów; i była katedra, która stoi w miejscu kościoła ufundowanego przez samego Ryszarda Lwie Serce (pierwotna świątynia została doszczętnie zniszczona przez trzęsienie ziemi). W tym momencie porzuciliśmy utarte szlaki i zaczęliśmy błądzić między kamienicami. Zgubiliśmy tłum turystów, wchodziliśmy w przeróżne zakamarki, spotykając jedynie „tubylców”. Taki Dubrovnik podobał mi się bardziej niż zatłoczony Stradun. Na koniec była jeszcze wspomniana wyprawa wokół murów. Zajęło to nam coś koło 1,5 godziny, ale chyba żadne z nas nie żałuje. No i osławione pomarańczowe dachy Starówki…
Potem jeszcze 3 godziny po zmroku krętą magistralą i byliśmy z powrotem w Omišu. Ale było warto!!!