Wczorajszy wieczór upłynął na deszczowej balandze pod roletą samochodową. Zmieściło się tam kilkanaście osób - trudne warunki sprzyjały integracji :) Rano już w miarę sucho. Obok obozowiska pasterze przegnali stado owiec. Psy pasterskie szły rozstawione po kilku stronach stada. Taki pies pasterski (kaine ciobanesc) potrafi świetnie radzić sobie ze stadem, ale też z potencjalnymi drapieżnikami. Często obroże nabijane są ćwiekami, by podczas walk z wilkami psy miały większe szanse na uratowanie gardła. Widuje się też niewielkie drewniane belki przyczepione u psich szyi - to ma hamować zapędy psów do polowań na drobną, leśną zwierzynę.
Towarzysząca stadu owiec sfora budziła respekt.
Po śniadaniu ruszamy dalej przez Góry Padis (jeden z ładniejszych fragmentów Apuseni). Szutrowe drogi prowadzą szczytami gór. Mijamy skupiska drewnianych chat, małe przysiółki, liczne tartaki na otwartym powietrzu.. Architektura w 100% drewniana. Po pewnym czasie dojeżdżamy w okolice Jaskini Pestera Ghetarul Scarisora. Pozostawiamy auta na trawiastej łące-parkingu i wędrujemy pieszo do jaskini. Odwiedzamy przepastną, położoną w sporym obniżeniu jaskinię. Wchodzi się przez przepastny wysoki na 24 metry portal. Udostępniona do zwiedzania jest tylko główna sala, choć sama jaskinia ma 700 m długości. Drewniane kładki nad lodową taflą pozwalają obejść wkoło wielką salę.
Pozostałą część dnia spędzamy na przemierzaniu Gór Apuseni. Scenerię tworzą wijące się po zboczach szutrowe drogi, liczne chaty z nieprawdopodobnie spadzistymi, strzechowymi dachami (typowe dla tego regionu) i połoninowe wzgórza. W pewnym momencie trafiamy na kamienisty, trudny do pokonania fragment drogi. Przeprawa przez ten kilkusetmetrowy odcinek zajmuje nam 2 godziny. Udaje się podważyć niektóre co bardziej wystające głazy. Nasypujemy w obniżenia dziesiątki kamieni. Idą w ruch wyciągarki. Choć nie wszystkie auta je posiadają więc czasem jedno ustawione tyłem do kierunku jazdy wyciąga inne. Ludziska ubłoceni, zasapani, ale zadowoleni. Akcja się udała. "Paparazzi" poustawiani na skałach i w zaroślach zebrali dobry materiał. Tomek, dziennikarz radia Vox, od razu przystąpił do wywiadów, by od ekspertów uzyskać opis tego, co się działo. I teraz po przejeździe ostatniego samochodu zaczęliśmy zjeżdżać w dolinę. Wkrótce jednak rozbiliśmy się nad rzeczką.
Pojawiła się też babulinka mieszkająca obok. Podziw budził sposób, w jaki radziła sobie z ogromnymi bykami z przepędzanego przez łąkę stada. Byk chwilę fuczał, patrzył spode łba, ale donośny krzyk i ogromny drąg w rękach małej kobieciny przywracał go do porządku.
Zapłaciliśmy miłej staruszce za nocleg na jej łące, choć wzbraniała się bardzo, a rano nawet przyniosła otrzymane pieniądze i próbowała nam oddać, argumentując, że w podróży nam będą potrzebne. Wzruszyła nas tym podobnie jak opiekuńczą postawą wobec Joasi, która rano poszła na pobliską łąkę ćwiczyć jogę. Głębokie oddechy jakie towarzyszą ćwiczeniom nasza gospodyni wzięła za oznakę astmy i czym prędzej pobiegła do chaty, by przynieść lekarstwa (jakie zapewne sama używa na podobne objawy) oraz kubek wody do popicia. Joasia długo musiała tłumaczyć, że nic jej nie jest i za lekarstwa bardzo dziękuje.
W ogóle podczas tego noclegu Joasia miała swój czas. Wieczorem bowiem, gdy wyruszyliśmy na spacer przez wieś (i teoretycznie w poszukiwaniu sklepu), jeden namiot pozostawiła niedomknięty, by się śpiwory przewietrzyły. Jednak wietrzenie to nie wyszło śpiworom na dobre, gdyż w pewnym momencie zaczęła się gwałtowna ulewa. Z nieba szła dosłownie ściana wody. Ekipy natychmiast przerwały kolację, by ratować dobytek upychając go po samochodach. My z kolei, grupa, która ruszyła na spacer, ukryliśmy się pod okapem opuszczonego domostwa. Z odsieczą przybył nam Arek upychając całą 6-osobową grupkę na tylnym siedzeniu i mnie na pace. Joasia zastała namiot zupełnie zatopiony: śpiwory i karimaty zanurzone w wodzie. Oznaczało to rozłożenie ich ekipy pomiędzy samochód a drugi ocalały namiot. Mariusz, szef wyprawy, dał im jakieś koce i noc przetrwali.
Humory jednak nikogo nie opuściły - od rana słychać było, poza rytmicznym chlupotem pod nogami, liczne wybuchy wesołości. Grupa dobrze się wpisała w charakter wyprawy.