Szybko dostajesz pierwszą lekcję. Na jezdni obowiązuje zasada - kto pierwszy, ten lepszy. Na chodniku także nie trać czujności. Uważaj na kieszonkowców i patrz pod nogi, bo o pokrywach studzienek kanalizacyjnych dawno tu nikt nie słyszał.

Na zwiedzenie Ułan Bator wystarczą trzy dni. Tajemnicze skośnookie piękności, spotkania oko w oko z niedźwiedziem, kołujące nad obozem orły i szamani, którzy wywróżą ci przyszłość, czekają w stepie.

My w stolicy zabawiliśmy dłużej, bo braliśmy tu ślub. Mieliśmy sentymentalne powody. Jeden dziadek brał udział w wyprawie w góry Ałtaju, drugi, wybitny ekspert od skór, pracował kilka lat w Mongolii jako attaché handlowy.

 

W Ułan Bator nie sposób ominąć centralnie położonego placu Suche Batora, przywódcy rewolucji w 1921 r., która obaliła ustrój feudalny i zrobiła z Mongolii sterowane przez Rosję państwo komunistyczne. Trzeba obejrzeć zespół pałacowy bogdo gegena (główny lama Mongolii) i klasztor Gandan z ogromną kopią, skradzionej przez Rosjan, 25-metrowej pozłacanej figury Buddy. Warto też zwiedzić wzgórze Zaisan z mozaikami przedstawiającymi socjalistycznych bohaterów i dwa muzea: Historii Naturalnej - z potężnymi szkieletami dinozaurów, i Historyczne, gdzie jedną z sal przeznaczono na hołd mongolskiemu kosmonaucie. Mongołowie prowadzą życie na ulicy, możemy więc tu zrobić zakupy (buty, ubrania, warzywa i owoce), napić się kumysu lub kwasu chlebowego prosto z beczki, zważyć na elektronicznej wadze, a także zadzwonić z ruchomej budki telefonicznej - w tej roli występuje facet krążący po ulicy z przenośnym aparatem zaopatrzonym w antenkę.

A potem warto jak najszybciej uciec w step. Czym? Przez Mongolię przebiegają tylko dwie nitki torów kolejowych, najlepiej więc zdać się na miejscowe biura podróży i wykupić wycieczkę autobusem.

 

Tu czas na lekcję drugą. Jeśli zawczasu nie poprosisz o rozmowę z "anglojęzycznym" przewodnikiem i nie sprawdzisz jego umiejętności, w stepie się okaże, że po angielsku to on - owszem - mówi, ale kilka słów. Nasz przewodnik oprócz podstawowych rzeczowników opanował komunikat: "I like Harry Potter", i pytanie: "Are you tired?". Bardziej pojętny okazał się kierowca. Gdy po drodze musieliśmy mu przekazać prośbę współpasażerki, aby przejechał na drugą stronę rzeki, pokazaliśmy most, mówiąc: "Ona skazała, żeby ty na bridż, a potem, no, wiesz!". Zrozumiał.

Ceny wycieczek zależą od standardu. Luksusowe, samolotem i z noclegami w hotelach, kosztują kilka tysięcy dolarów. Trochę tańsze jest wynajęcie klimatyzowanego jeepa z kierowcą i nocowanie w turystycznych jurtach, ale to tak, jakby Tatry poznawać z piwnego ogródka na Krupówkach.

 

Decydujemy się na spartańską wersję - busa, przypadkowe towarzystwo i noclegi w namiotach. Na 13-dniową podróż wydajemy na dwie osoby tylko 520 dol. Wybieramy trasę na daleką północ, nad liczące 120 km długości jezioro Chubsuguł, gdzie żyją szamani i hodowcy reniferów, a temperatura zimą spada nawet do -50 stopni. Woda w jeziorze podobno jest przejrzysta na 24 m. Po drodze zahaczymy m.in. o pustynię Gobi i pierwszą stolicę Mongolii - Karakorum.

Ekipa naszego busa to: starsza pani Tuja (Zorza), która wychowała się na północy, jej syn Bolorcogt (Kryształ), nasza znajoma Altancicig (Złoty Kwiat), kierowca, którego imię jest skrzyżowaniem słów: czwartek i tybetańska książka (Purewdorg), przewodnik Bawuu (z tybetańskiego: Bohater) i kucharka Seinzaja, która tłumaczy nam, że jej imię znaczy tyle, co angielskie "good luck!".

Gdy tylko wyjeżdżamy za rogatki miasta, myślimy o Franku, Niemcu, którego poznaliśmy w samolocie. Jak, do licha, przemierza ten kraj motorem?! Kilka piaszczystych dróg i zero znaków! Żadnych charakterystycznych punktów, domów, a nawet ludzi.  Warsztaty samochodowe? Raz na sto kilometrów.

 

Pakujemy się do busa. Z trudem pokonujemy płytkie rzeki i strome górskie podjazdy. Grzęźniemy w błocie, niebezpiecznie kolebiemy się nad stromiznami. Na każdym postoju kierowca wczołguje się pod auto i ogląda amortyzatory. Wymienia je co dwa dni. Podziwiamy kołujące w powietrzu orły i rozmawiamy o Czyngis-chanie. Ten wybitny wódz naprawdę miał na imię Temudżyn, urodził się około 1160 r. na terenie obecnej Rosji. Dzięki mądrej, konsekwentnej polityce i bezlitosnemu traktowaniu wrogów stworzył imperium mongolskie, które w XIII w. rozciągało się od Azji Środkowej po Bliski Wschód. Mongołowie są z niego bardzo dumni. Pomnik Czyngis-chana zdobi parlament w Ułan Bator, wizerunek władcy gości zaś na pocztówkach, banknotach i koszulkach.