Podróż Papua - Poleci, jak przyleci



By dotrzeć do ukrytych w głębi Iran Jaya (tak zwie się zachodnia, indonezyjska część wyspy, podczas gdy wschodnia to niezależne państwo Papua-Nowa Gwinea) papuaskich wiosek zamieszkanych przez plemię Dani, trzeba wsiąść na pokład niewielkiego samolotu, który w połowie przeznaczony jest dla pasażerów, a w połowie do przewozu towarów. Wraz z nami przy trapie czekają więc stosy wytłoczek z jajkami, kosze z kurami (bo to dwa podstawowe składniki indonezyjskiej diety), zgrzewki wody (dla turystów) i galony oleju do smażenia.

Pilot ostrzega, żebyśmy nie majstrowali przy klimatyzacji, bo na Papui nawet w samolocie trzeba czuć, że jest się w dżungli. A po półgodzinie lotu informuje, że nie wiadomo, czy dolecimy do celu. Aby wylądować w Wamenie, trzeba prześliznąć się przez bramę w górach.

Jeśli chmury są zbyt nisko i zasłaniają prześwit, trzeba zawracać. Na lotnisku w Wamenie nie ma żadnych tablic informacyjnych o rozkładzie lotów. Obowiązuje zasada - jak przyleci, to odleci.

 

Dalszy ciąg relacji Oli i Jacka Pawlickich znajdziesz tu (na serwisie Logo24).