Może się to Wam wydać niemożliwe, ale moje przygody w Ameryce dobiegają końca. Wracam do domu! Lecę dziś z San Francisco do Chicago, gdzie przesiadam się do Boeinga 767 Polskich Linii Lotniczych LOT i już o 14.10 w niedzielę będę w Warszawie.
Wszystkim, którzy nadal myślą, że przyjechałam do Stanów Zjednoczonych Ameryki na wakacje, chciałabym zadedykować garść poniższych faktów:
- przeleciałam tysiące mil 10 samolotami na trasie Warszawa – Frankfurt – Washington, DC – Dallas, Teksas – Des Moines, Iowa – Denver, Kolorado – Bozeman, Montana – Seatlle, Washington – San Francisco, Kalifornia – Chicago, Illinois – Warszawa, Polska;
- samoloty należały do 7 linii lotniczych;
- odwiedziłam 10 lotnisk;
- spałam w 5 hotelach w 5 miastach w 5 różnych stanach;
- pakowałam się 6 razy;
- rozpakowywałam się 5 razy (nie licząc finalnego);
- odwiedziłam 17 różnych instytucji federalnych i stanowych;
- wysłuchałam 12 wykładów i pogadanek;
- rozmawiałam z 60 osobami na kilkanaście tematów;
- odwiedziłam 2 firmy biotechnologiczne;
- byłam w redakcji 1 gazety;
- zwiedziłam 4 zakłady produkujące mięso w różnej postaci;
- odwiedziłam 5 farm: 2 bydła, 1 świń i dwie ekologiczne;
- zwiedziłam 1 młyn;
- zwiedziłam 2 supermarkety z żywnością ekologiczną;
- byłam gościem 5 uniwersytetów;
- zrobiłam 4301 fotografii;
- zajeździłam na śmierć 1 baterię do aparatu;
- zwiedziłam 1 park narodowy;
- przez 3 tygodnie mówiłam prawie wyłącznie po angielsku;
- wyłamałam 1 łokieć i zwichnęłam 1 kolano;
- dałam się gościć na 2 spotkaniach w ramach „Home hospitality”;
- jeździłam na 1 koniu;
- spętałam lassem 1 wózek na zakupy;
- napisałam 14 relacji z podróży;
- zdałam 1 egzamin.
To była wspaniała pod każdym względem wyprawa (może nie licząc lotów samolotem). Jest mi bardzo miło, że mogłam podzielić się z Wami moimi przygodami.