Najpiekniejszym miejscem na trasie było dla mnie Charroux - dawne miasto, obecnie wieś mająca ok. 350 stałych mieszkańców.
Od XII do XVI wieku była to ważna twierdza Burbonów, do dziś zachowały się resztki murów i stare bramy.
Siatka ulic ma koncentryczny charakter, w środku znajduje się plac (obecnie pokryty trawą), na którym niegys odbywały sie zgromadzenia mieszczan.
Miasto straciło na znaczeniu w późnym średniowieczu na skutek wojen religijnych i oddalenia od dróg. Mimo to zachowały się fragmenty zdobionych fasad budynków. Z biegiem czasu Charroux stało się dużą wsią żyjącą z rolnictwa i winnic.
Na niepowtarzalny klimat miejsca składa sie przede wszystkim jego architektura i fakt jego oddalenia od głównuch traktów.
Charakterystyczna ucięta wieża kościoła to nie wynik katastrofy czy wojen, a zakazów podyktowanych względami religijnymi.
Nocleg spędziłem w XVII wiecznym budynku - pensjonacie, prowadzonym przez parę Belgów. Miejsce to zasługuje na oddzielną opowieść, niesamowite wnętrza i goscinni gospodarze, podstarzali hippisi.
Magii miejsca dopełnił fakt, że pierwszą rzeczą jaka zobaczyłem o poranku wyglądając przez okno były dziesiątki (setki?) balonów, które akurat tego dnia przelatywały nad i lądowały w dolinie tuż za Charroux.
Video pochodzi z koncertu, jaki dali moi znajomi w tamtejszym kościele.