Podróż Mój sen o Troi - czyli dziennik z podróży po Turcji - 10-12. Stambuł



2009-02-02
10 sierpnia Stambuł

 Jesteśmy na miejscu.

Pierwsze wrażenie gdy wysiedliśmy na lotnisku to gorące i wilgotne powietrze, początkowo myślałam że to z silników , niestety…

Taksówka przywiozła nas do Sultanahmed pod Orient Hostel, na miejscu okazało się, że nie ma dla nas miejsc i po krótkich poszukiwaniach z pomocą miejscowych, znaleźliśmy pokój w pensjonie Alladyn. Jest hałas i strasznie gorąco a w pokoju brak klimatyzacji. Życie na ulicach toczy się w najlepsze, choć dochodzi już 12.

Z nadmiaru wrażeń nie chce nam się spać i idziemy się przejść. 2 minuty drogi dzielą nas od Aya Sophia i Błękitnego Meczetu, który doskonale widać z dachu pensjonu. Mamy też nocną panoramę azjatyckiej części Stambułu.

Na ulicach niesamowity zapach.

Pod prysznicem zimna woda, ale kąpiemy się, za chwilę znów jesteśmy spoceni…

Ta noc prawie nieprzespana, zasypiam chyba nad ranem, a o 5 budzi nas Muezzin.

 

11 sierpnia

 Pomimo niewyspania wstaliśmy rano, wyszliśmy parę minut po 8 chcąc wymienić parę dolarów, niestety o tej porze jeszcze nic prócz paru sklepów i piekarni nie działa. Skończyło się na użyciu bankomatu. Pierwsze śniadanie kupiliśmy w piekarnio-sklepie z możliwością konsumpcji na miejscu, taki mini-bar mleczny. Do tej pory nie wiem jak to się nazywa, wiem tylko, że było pyszne. Przypominało ciasto francuskie (ale nie było suche) w dwóch wersjach na słodko i słono z białym serem. Wyposażeni w przewodnik Lonely Planet ruszyliśmy na podbój miasta.

Śniadanie spożyliśmy stojąc w kolejce po bilety do Topkapi Palace.

Kasy otwierają o 9, ale turyści są dużo wcześniej.
A propos turystów najlepiej słychać Hiszpanów i Niemców.

Załapaliśmy się na pierwszą grupę do Haremu, co jest sporym osiągnięciem zważywszy tłum. Przewodniczki niestety nie było słychać, ale to już wina niesfornych słuchaczy. W pamięci pozostają piękne pomieszczenia i przestrzeń, którą niewolnice miały do dyspozycji. Marzeniem każdej mieszkanki Haremu było (?) zostać faworytą sułtana i urodzić mu syna co dawało jej szansę na zostania legalną żoną. Szanse były chyba niewielkie biorąc pod uwagę fakt, że harem mieścił ponad tysiąc nałożnic... Wydaje się, że kobiety nie były tutaj zbyt szczęśliwe, wyczuwa się atmosferę nasiąkniętą cichym smutkiem.
Zdobienia w pomieszczeniach jak i w na dziedzińcach są przepiękne, pełne mozaik o najróżniejszych wzorach z przewagą 2 kolorów niebieskiego i czerwonego.

Kolejne części pałacu zwiedzaliśmy sami, i muszę przyznać było to mniej męczące, chociaż niektóre miejsca dopiero z przewodnikiem ożywają.

Po chwili odpoczynku w domu postanowiliśmy zwiedzać dalej i udaliśmy się do Błękitnego Meczetu. Po skończeniu modlitwy, która trwa ok godziny weszliśmy do środka.
Widok i pierwsze wrażenie pozostają niezapomniane, meczet jest ogromny, mieni się kolorami z dominującym niebieskim, cały pokryty mozaikami, delikatnie oświetlony. Wszystkiego dopełnia puszysty dywan szczególnie miły w dotyku dla zmęczonych stóp.

Aya Sophia [kościół Mądrości Bożej] raczej zimna, wydaje się surowa w porównaniu z Meczetem. Dzisiaj jest to muzeum, gdzie za wejście trzeba zapłacić. Uchodzi za jedno z największych osiągnięć światowej architektury, stoi już od ponad 1400 lat. Koniecznie trzeba ją zobaczyć!

Wizyta w chłodnym wnętrzu świątyni pozwoliła nam odpocząć i postanowiliśmy obejrzeć jeszcze cysterny zbudowane przez bizantyjskich inżynierów, które miały na celu zaspokoić rosnące zapotrzebowanie na wodę Wielkiego Pałacu. Odkryte przypadkiem, budzą ogromny podziw. Warto tam wejść i spacerując chwilę, posłuchać delikatnej muzyki wspaniale komponującej się w tak niepowtarzalnych wnętrzach.

Jedyne, co przeszkadza w kontemplacji, to obecność innych turystów, ale tego nie da się chyba uniknąć.

Na koniec przeszliśmy się jeszcze w okolice Sirkeci nad Bosfor. Na egipskim bazarze panuje niesamowity gwar. Tysiące zapachów miesza się, a tureckie słodycze wyglądają tak, że nie można ich nie spróbować.
Są jeszcze lody, zupełnie inne od wszystkich, które miałam okazję spróbować. Są pyszne i nie roztapiają się szybko mimo wysokiej temperatury.

Wędrując ulicami w stronę domu zmęczeni i zgrzani natrafiliśmy na Hamam- turecką łaźnię.

Dałam się namówić i nie żałuję.

Masaż połączony z parówką [mini-sauna], któremu towarzyszy polewanie na przemian ciepłą
i zimną wodą wspaniale rozluźnia. Jeśli chce się zostać wyszczotkowanym, masażystka nakłada szorstką rękawicę i masuje nią całe ciało. Po polewaniu lub/i nacieraniu nadchodzi najprzyjemniejsza część pobytu w łaźni. Osoba masowana przechodzi spod „swojego kranu” na środek, gdzie na podwyższeniu (marmurowym jak cała łaźnia) jest namydlana i masowana.

Trwa to kilkanaście chwil i jest bardzo przyjemne. Na koniec masażystka myje włosy, co zdaje się w moim przypadku było jej dobrą wolą, bo nie było zawarte w cenie. Wspaniała godzina, po której poczułam, że całe zmęczenie minęło.

 12 sierpnia

Nareszcie się wyspaliśmy! Dzisiaj odpoczywamy, prawie żadnego zwiedzania. Wielki bazar niestety nieczynny, ale obejrzeliśmy meczet Sulejmana Wspaniałego i przeszliśmy przez Galata Bridge. Targ wokół Starego Bazaru to głównie ciuchy. Jest też targ antykwaryczny
i owocowy, ale w znacznie mniejszym wydaniu niż wyżej wymieniony Egipski.

W ramach odpoczynku popłynęliśmy na rejs po Bosforze. Wybraliśmy tramwaj wodny z racji ceny i czasu, rejs był tani i długi co pozwoliło nam przyjrzeć się bogatej zabudowie wzdłuż brzegów. Statek zatrzymywał się na kilku przystankach ludzie wsiadali i wysiadali, ale większość płynęła tak jak my, turystycznie. Ostatni przystanek trwał nieco dłużej, dzięki czemu mieliśmy okazję spróbować tutejszej morskiej kuchni, zresztą znakomitej.

W czasie rejsu Adam nieopacznie zamówił herbatę, która mogła stać się najdroższą herbatą świata – kelner wziął od nas 10 mln. i nie raczył wydać reszty. Po 3 krotnym przypominaniu, łaskawie raczył oddać pieniądze. Był to jeden z niewielu wypadków, gdy próbowano nas oszukać..
Plynąc, obejrzeliśmy szereg domów i pałaców wybudowanych wzdłuż brzegu cieśniny, w tym twierdzę Europa.
Wieczorem zrobiliśmy jeszcze małe zakupy w sklepie muzycznym. Za niebagatelną sumę 10 mln zakupiliśmy krążek z muzyką „opisującą” podróże karawan – Caravanserai..

W pensjonie zginęły nam żel do kąpieli i połowa arbuza, którą zostawiliśmy w lodówce po wcześniejszej konsultacji z chłopakiem z recepcji. Arbuz „się znalazł”, co prawda była to połówka innego owocu, ale po żelu ani śladu.
Wieczorem obejrzeliśmy i posłuchaliśmy opowieści o Błękitnym Meczecie, z dodatkiem muzyki
i świateł, niestety całość po niemiecku. Za to wracając mięliśmy okazję popatrzeć na wirujących [komercyjnie] derwiszów. Ubrani w białe sukienki wirowali najpierw pojedynczo, a później razem, nie miało to mistycznego wydźwięku, ale cieszyło oczy turystów.
Przed snem uzupełniliśmy jeszcze płyny odzyskanym arbuzem i zapakowani przed podróżą, zasnęliśmy.

 Wydatki :
20$ pensonat/pokój 2 osobowy, bez łazienki i śniadania, 10 $ taxi z lotniska, 2x10$ wizy, wstępy Topkapi, Aya Sophia, Cysterny: 16$ (z kartami GO <26], Łaźnia 17$,
Rejs ok. 4$/2 osoby, przejazd do Cannacale 17$/2 osoby

 
  • flag of turkey