Podróż mgnienie oka w Iranie - na pograniczu turecko-irańskim



Poznany na dworcu autobusowym Kurd - pierwszy (i jak dotychczas chyba jedyny) mieszkaniec Turcji, który stanął na szczycie Everestu - wytłumaczył nam jak się dostać na granicę, zamówił taksówkę i w międzyczasie napoił herbatą. Ubolewał jedynie, że nie wybieramy się na Ararat, na który zawodowo organizuje wyprawy.

 

Przy granicy bardzo mili tureccy policjanci obejrzeli nasze paszporty, powiadomili nas, że you're going to hell i życzyli miłej podróży. Mijani po drodze kierowcy tirów stojących w, zawsze obecnych na przejściach granicznych, korkach widząc, w którą stronę się kierujemy, pukali się w czoła. Służba graniczna okazała się bardzo miła i, wiedząc że Irańczycy jeszcze ze swojej strony nie otworzyli przejścia, poczęstowała nas herbatą przed przepuszczeniem do szerokiej na metr strefy niczyjej.

 

Kiedy zatrzasnęła się za nami turecka brama i jakieś 10 minut czekaliśmy na jakiekolwiek zainteresowanie ze strony irańskiej, tureccy pogranicznicy rozkręcili się z dowcipami co nas czeka. A czekało nas jedynie dwóch smutasów i pół godziny biurokracji. Szczęśliwie tylko biernej - nie musieliśmy sami nic wypełniać.

 

A zaraz za granicą padły wszelkie hamulce względem tego czy wypada fotografować miejscowych. Pierwszy napotkany Irańczyk próbował nam tajniacko zrobić zdjęcie komórką. Wspaniałomyślnie zapozowaliśmy z jego kolegą i zaoszczędziliśmy mu tych podchodów. 

  • kolega stryjka
  • ze stryjkiem
  • Araraty dwa
  • Ararat dominujący