Do Delhi zostalo nam okolo 700 km trasy ktora planowalismy pokonac w dwa dni. Szczegolowe badania mapy daly nam jednak nadzieje na dokonanie skrotu. Wciaz jednak wydawalo nam sie niemozliwoscia pojawienie sie w stolicy nastepnego dnia. Postanowilismy sie nie naprezac – start zarzadzono na 4 rano i...zobaczymy jak pojdzie!
Dla naszej uciechy, wlasciciel zajazdu zaoferowal zalatwienie nam kilku zimnych piw i chociaz tymi okazaly sie byc paskudne Kingfisher Strong, bylo to pierwszych pare lykow zlocistego napoju od czasu wjechania w gory.
Pobudka i wyjazd udaly sie wyjatkowo sprawnie. Jeszcze tylko 2-3 godziny przeprawy przez gory i wyladowalismy na plaskich terenach, gdzie spodziewalismy sie znalezc drogi w nieco lepszym stanie. Latwo jednak nie bylo – trwaly budywy na calym odcinku a do tego zaczal dokuczac upal. Gdy okolo poludnia dotarlismy do miasta Jalandhar w Punjabie, bylo juz piekielnie goraco. Niby w ramach rekompensaty dostalismy prezent w postaci przyzwoitej, dwupasmowej drogi do samego Delhi, ale te chetnie wymienilibysmy na choc odrobine chmur.
Slonce jednak palilo niemilosiernie. Motocyklisci w ciezkich, ochronnych strojach i czarnych kaskach dzialajacych jak sauna parowa na ich glowy. Odtad obralismy jednolity rytm – przejechane 50 kilometrow nastepnie 5-10 minutowy postoj spedzony w cieniu drzew tudziez klimatyzacji naszego Pajero, zmoczenie szalikow woda, uzupelnienie plynow, ostudzenie kaskow i dalsza podroz. Na 200, moze 300 kilometrow przed Delhi zaczelismy wierzyc, ze moze udac nam sie pokonac cala trase jednego dnia. Mobilizujac siebie nawzajem, okolo zmroku pojawilismy na sie znanej juz nam autostradzie laczacej Chandigarh z Delhi. Ostatnie sto kilometrow, a szczegolnie 40 przez samo miasto okazaly sie chyba najtrudniejszymi podczas calej podrozy, nie tylko dla nas ale i dla naszych silnikow ktorym caly dzien na wysokich obrotach, w prawie 50-stopniowych upalach dal sie mocno we znaki. W Delhi juz calkowicie wszyscy sie pogubili, gdyz ciemnosci jak i bliskosc celu niezbyt sprzyjaly patrzeniu w lusterka. Gdy pierwsza dwojka – Frenchie i Karol - pojawili sie na ostatnim, 20-kilometrowym odcinku czteropasmowej autostrady laczacej centrum z przedmiesciami i nasza baza – Gurgaon – radosc byla niesamowita. Po zaparkowaniu obaj doslownie spadli z motorow i przez chwile lezeli bez ruchu. Kilkadziesiat minut pozniej na miejscu pojawila sie nasza ‘service truck’ - James, Karita, Pallavi i Yasmina a po chwili Basia i Rouf. Na glowy wszystkich wylany zostal zimny Tuborg a calkowite wycienczenie choc na kilkanascie minut zastapione zostalo radoscia z dokonan zarowno tego dnia jak i calej wyprawy.
UWAGA!!!
Filmowa relacja z podrozy jest do obejrzenia na naszych blogach:
http://karino.blox.pl/2009/07/Lords-Of-The-Wheels-1.html
http://basiacebula.blogspot.com/2009/07/wyprawa-do-leh-filmowo-tym-razem.html