Tia... muszę przemyśleć ten temat dość dokladnie..., no bo to nie takie proste. Las Vegas. Czym jest w dzisiejszym świecie. A może inaczej, czym jest dla dzisiejszego świata to miasto na pustyni?
Mam straszne problemy z opisaniem tego co tam się działo, podchodziłem i do nagrywania podcastu, jak i do pisania tej notki kilka razy. Używając słów brzydkich, tzw bardzo nie cenzyuralnych, można by powiedzić, że byłoem rozjebany na maxa, i do tosadne, acz nie zbyt eleganckie stwierdzenie w pełni opisuje mój stan wtedy, w LAs Vegas, kiedy chodząc po ulicach nocnych, oglądając, poznając to miasto zastanawiałem się poraz pierwszy co ja tu kurwa robię? Ale nie pojechałe tam z przymusu, chciałem, bardzo chciałem się przekonać na własnej skórze, i na własne oczy, dlaczego to miasto ma moc, dlaczego ludzie tu stają sie bogami, ale i też spadają w otchlan piekła. Wszystko na tak małej powierzchni, wszystko w zasięgu ręki.
Możesz stać się bogaczem, ale i możesz za chwile stracić wszystko. I nie tylko pieniądze, ale i życie, bo podobno każdy do Las Vegas prędzej czy póżniej wroci uregulować rachunki z Bogiem. Co ciekawe, w tym mieście nie ma Boga, jest wszystko tylko wlasnie nie ma jego. I nie dla tego, że nie ma w nim miejsca dla niego, ale poprostu w dzisiejszym świecie nie ma czasu na czas dla siebie, na moment oddechu, na chwile zastanowienia się dokąd zmierzamy i co chcemy osiągnąć. To miasto odmóżdza. To miasto nie daje szans, na ty, by przez ułamek sekundy poczekać, i pomyśleć. To miasto nie pozwala wierzyć w nić innego, nisz w to, że dziś jest twoj dzien, źe dziś jest twój szcześliwy dzień... Miasto na pustyni. Kasyna, gry, kobiety, hotele, durdele i hazard. To chyba pięć najważniejszych rzeczy w tym mieście. To kwintesencja. Samo sedno sprawy. Chociaż w zasadzie można by to zastąpić jednym hasłem: Pieniądze. Kasa - dużo kasy. Ludzie tracą jak pisałem wcześniej tutaj wszystko. Ale i są tacy, którzy zyskują wiele.
W naturze zawsze musi bilans być na zero. Prawie na zero, bo wygranym i tak zawsze jest Kasyno. I tak to wygląda, jeśli chcesz wygrać, musiśz coś stracić. Najczęściej ludzie tracą tutaj duszę oraz wiare. Wiarę, że szczęcie jescze się od nich nie odwróciło. Zatem Las Vegas. Kicz czy poezja? Wizja dzisiejszego świata, czy świat który ma wizje, a raczej przewidzenie, że coś takiego mogło powstać. Jedna ulica. Strip. Jedna długa ulica i kwintesencja komercji, bezguścia i bezmiaru świateł. Bo światla są wszędzie. To one kreują to miasto, to one powodują, że z przeciętnego, norlanego, zwykłego pustynnego maista, z kilkoma błuskotaki w ciągu dnia widzianego, po zmroku przeistacza się w potfora mamiącego swymi świecidełkami, poprostu przypadkowego przechodnia, który jednak nie całkiem przypadkowo się tam znalazł. I może ktoś przeczytawszy ten wpis, pomyśli: "co to za kurwa bełkot", i pewnie będzi emiał racje, bo ilekroć ktoś pyam mi sie jak było w Las Vegas, ja nie mam prostej odpowiedzi. Ja nie umiem jednoznacznie opisać ani mych odczuć, ani wrażeń, ani co gorsza nie umiem się prosto i czytelnie określić... Chaos. Normaolnie chaos. Wtedy, tam, na ulicach jak i teraz, tutaj, w momencie kiedy to słuchacie...