wylądowałyśmy w antalyi w środku nocy, taksówki były oczywiście bandycko drogie, więc zaczęłyśmy już rozglądać się za jakąś wygodną ławką, gdy - na szczęście - zainteresował się nami jeden ze współpasażerów. wrzuciłyśmy plecaki na pakę pick-upa jego brata i korzystając z uprzejmości panów, poprosiłyśmy o podwiezienie nas na dworzec autobusowy ;)
do rana dokimałyśmy... na dworcowej ławeczce właśnie i po zostawieniu gratów w przechowalni i wymianie pieniądzy - ruszyłyśmy w świat. dotarcie na plażę trochę nam zajęło (autobusem 202 na ulicę telefonów, a stamtąd pieszo), ale opłacało się - odreagowałyśmy stresy naszych fatalnych prac, leżąc plackiem na plaży i tylko od czasu do czasu pluskając się w cudownym morzu. fale były ogromne i taki dzień podobał mi się szalenie, choć to niby takie nie w naszym stylu ;)
17:30 - bus do antakyi, wytargowane 35 YTL