Na wizycie w Cagliari zależało mi z jednego powodu: zobaczyć na żywo, bez zoologicznych krat i opłotków, wspaniałe, długonogie, różowoskrzydłe, dziobokłapne, rącze i zwrotne flamingi. Sporym zaskoczeniem była dla mnie waga tych ptasząt. Bo czy rzeczą spodziewaną jest, by ktoś mierzący zacne półtorametra, nie ważył całych czterech kilo, choć codziennie wcina mięczaki na obiad i kolację? Śniadanie, drugie śniadanie i deser wzbogaca skorupiakami z domieszką glonów?
Z pocztówek i opowieści dochodziły mnie słuchy, że flamingi potrafią siedzieć z nogą założoną na nogę na miejskich kioskach ruchu i przystankach, ale tym razem trzeba było pofatygować się do parku Molentargius (nieopodal jednej z najsłynnieszych, sardyńskich plaż - Poetto), gdzie wśród salin, odurzone zapachem mimozy, krążyły stadnie. Zdumienie tubylców, względem naszego podekscytowania, byłoby zapewne dla nas zrozumiałe, gdyby pobyt nasz nie przypominał lotu rączego ptaka, ale minęło zaledwie kilka dni i trzeba było jechać dalej. A ekscytacja flamingami tylko się pogłębiła.