Podróż Sentiero Roma - Dzień 5



2017-03-01

Po ostatnim śniadaniu na ziemi włoskiej byłem gotowy na powrót. Na przystanku przesympatyczna pani namawiała mnie na zakup biletu na busa, który kursuje do Vall di Mello. Niestety miałem zgoła odmienne plany, co nie przeszkadzało pogawędzić 10 minut (właściwie to pani gawędziła, a ja odpowiadałem pojedynczymi słówkami). Podobnie sytuacja miała się w autobusie. Jako że byłem jedynym pasażerem, kierowca dał mi do zrozumienia, że mam usiąść zaraz koło niego. Wszystko chciał wiedzieć - skąd, dokąd, a po co... Rozmawiał ze mną, witał się i pozdrawiał wszystkich mieszkańców Val Massino, a jednocześnie prowadził autobus po niesamowitych serpentynach. Nie przeszkodziło to przyjechać na dworzec w Morbegno 15 minut przed czasem. Dzięki temu zamiast czekać 2 godziny na kolejny pociąg mogłem ten czas zagospodarować np w Varennie nad Jez. Como. 

Widziałem wiele miejscowości nad Lago di Gardą i Lago di Iseo i podobnie jak tamte Varenna mnie urzekła. To było piękne zwieńczenie mojej podróży. Spacerowałem wzdłuż nabrzeża, poleżałem na malutkiej kamienistej plaży, a kąpiel w jeziorze była błogosławieństwem. Czas uciekał, żal było opuszczać jezioro, ale nie mogłem odpuścić sobie spaceru ciasnymi uliczkami Varenny. Chodziłem z podniesioną głową, fotografowałem, podziwiałem budynki, zaułki do momentu kiedy na Piazza S. Giorgio zacząłem wpadać na ludzi i się o nich potykać. Wszyscy przystanęli i pstrykali zdjęcia czym tylko mieli. Rozejrzałem się i dopiero teraz dostrzegłem, że krążę pomiędzy trzydziestką zaparkowanych na placu maseratti... 

 

Wróciłem na stację, aby dojechać do Bergamo. Miałem krótką przesiadkę w Lecco. Po wyjściu na dworzec przestraszyłem się, że zaspałem i obudziłem się gdzieś w Afryce i nie była to kwestia temperatury... 

Na Orio al Serio zakończyłem tegoroczną podróż. Bardzo lubię to lotnisko, tylko dobrze mi się kojarzy, chociaż wolę na nim wysiadać...

 

Wróciłem do Wrocławia, przez tydzień myślami byłem jeszcze w Alpach, chociaż rzeczywistość coraz intensywniej dobijała się do mojej świadomości. Żyłem jeszcze wspomnieniami, ale czułem pustkę, nie miałem kolejnego planu, chociaż pomysłów mam tyle, że życie jest za krótkie. Tym razem wszystko gładko poszło, bez niespodzianek, bez zaskoczenia, siłowania się z przyrodą, pogodą... i tego "smaczku" mi brakowało. Zacząłem kombinować, może w przyszłym roku pora na zmianę? Pewnego dnia w skrzynce pocztowej znalazłem list z banku Santander. Zaraz, zaraz... czy Santander nie leży przypadkiem w Cantabri? A czy w Cantabri nie leżą piękne Picos del Europa? Rzuciłem się do komputera, z Berlina mam bardzo wygodne połączenie, po kilku dniach miałem mapę turystyczną - planowałem marszruty ze wschodu na zachód i z północy na południe. Nawet starczy czasu żeby zajrzeć nad piękne wybrzeże i pomoczyć nogi w Zatoce Biskajskiej. Wirtualnie przemierzałem "Ruta del reconquista". Czułem się jakbym wygrał los na loterii, przechytrzył wszystkich... Mój entuzjazm nie trwał długo. Za jakiś czas najpierw cichutko, nie natrętnie odezwał się głos: "dlaczego mnie porzucasz?". Szybko odgoniłem takie myśli od siebie, tłumaczyłem sobie "nie porzucam, ale krótka przerwa dobrze nam zrobi". Nic to nie dało, wyrzuty sumienia były coraz większe. Walczyłem z myślami, kiedy w księgarni rzuciła mi się w ręce książka Paolo Rumiza "Legenda żeglujących gór". Przeczytałem jednym tchem opowieść włoskiego dziennikarza jak przemierzył całe Alpy i Apeniny. Po lekturze nie było odwrotu, otworzyłem atlas i w myślach szepnąłem "wybaczysz mi moje nieroztropne ciągoty i przyjmiesz mnie kolejny raz?". Jesteśmy na siebie skazani - ja i moje kochane Alpy :) W skrzynce mailowej już czekają bilety do Trevisio. W tym roku jadę w Dolomity :)

  • Varenna
  • Varenna
  • Varenna
  • Varenna
  • Varenna
  • Varenna
  • Varenna
  • Varenna
  • Varenna
  • Varenna
  • Varenna
  • Varenna
  • Varenna
  • Varenna
  • Varenna