Tak się składa, że Kolumbia jest naszym ósmym krajem w Ameryce Południowej. Gdy 20 lat temu zaczynaliśmy nasz podbój tego kontynentu, spędziliśmy 3 tygodnie w Wenezueli. Wszystko tam było dla nas nowe, egzotyczne i niezwykłe. Gdy pytaliśmy Wenezuelczyków o ich opinię na temat Kolumbii, to na ich twarzach pojawiał się grymas strachu i dezaprobaty - podróż do Kolumbii w tamtych czasach to było szukanie przysłowiowego guza. Od tamtego czasu sytuacja zmieniła się diametralnie i dziś słowo “Wenezuela” wywołuje podobną reakcję u Kolumbijczyków.
Chociaż od jakiegoś czasu z Kolumbii napływały coraz lepsze wiadomości, to niepewność jednak pozostała. W Bogocie wylądowaliśmy późno w nocy i dał się odczuć od razu inny klimat. Powiało chłodem, więc kierowca, który na nas czekał na lotnisku na wszelki wypadek włączył ogrzewanie. Nic dziwnego, gdyż Bogota to jedna z trzech najwyżej położonych stolic na świecie. Przy szybszym marszu lub innym wysiłku dość szybko wpadamy w zadyszkę - 2700 m n.p.m. robi swoje.
Rano gdy podchodzimy do okna, naszym oczom ukazuje się piękny widok: z porannych mgieł wyłaniają się wzgórza, które otaczają miasto. Mimo męczącej podróży czujemy się dość wypoczęci i postanawiamy pojechać na wycieczkę do miasta Zipaquira znanego przede wszystkim ze starej kopalni soli, którą można zwiedzać. Recepcjonistka w hotelu poleca zaufanego kierowcę z samochodem i po ustaleniu ceny udajemy się w drogę.
Ostatni raz w Ameryce Południowej byliśmy równe 10 lat wcześniej i przez ten czas albo zapomnieliśmy jak się jeździ na tym kontynencie albo też w Kolumbii jeździ się o wiele… gorzej. Ruch w dużych miastach jest chaotyczny, czasem powolny i nie skoordynowany. Porównałbym go nieco do ruchu miejskiego w Indiach. Różnica byłaby taka, że zmorą indyjskich dróg są krowy, a tu w Kolumbii motocykliści, którzy jeżdżą z wielką pogardą dla wszelkich zasad ruchu drogowego i własnego bezpieczeństwa. Wyjazd z boku na główną ulicę wydaje się być niemożliwy, ale w takiej sytuacji zawsze się znajdzie chętny do pomocy, który zatrzyma na chwilę ruch aby delikwent z podporządkowanej ulicy mógł się włączyć do ruchu. Oczywiście taka usługa nie jest za darmo i za przysługę należy się przynajmniej 100 peso. Na razie wszystkiemu przyglądam się z fotela pasażera, ale na samą myśl, że za parę dni sam zasiądę za kierownicą samochodu dostaję gęsiej skórki. Ale to dopiero za parę dni, więc póki co staram się wychwytywać niuanse poruszania się. Jak sie nie dać przejechać i jak nie wpaść na motocyklistów, którzy bez żadnego ostrzeżenia wjeżdżają na styk wprost pod zderzak naszego samochodu. W ogóle to mam wrażenie, że motocykliści jeżdżą między samochodami jakby te były tylko nieruchomymi przeszkodami.
Kopalnia soli w Zipaquira nie jest tak stara jak te w Wieliczce czy w Bochni, lecz ma też swoją historię, która, choć nieudokumentowana, ma początki kilkaset lat temu. Ciekawostką jest tu kościół pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej wykuty w soli w głębi kopalni około 200 metrów poniżej wejścia. De facto nie jest to kościół lecz cały kompleks komór, które ciągną się na przestrzeni około kilometra, z których te mniejsze tworzą drogę krzyżową.
Pierwsi Europejczycy pojawili się na terenach dzisiejszej Kolumbii już na samym początku XVI wieku, lecz od tysiącleci ziemie te były zamieszkane przez ludy, które etapami przybywały tu z północy, z Mezoameryki. Na terenie Kolumbii odkrywane są kolejne trwałe ślady dawnych osiedli. Zachowały się również wspaniałe wyroby ceramiczne jak i te z metali szlachetnych, głównie ze złota. Te ostatnie cacka można zobaczyć w Museo del Oro - słynnym Muzeum Złota w Bogocie.17 lat wcześniej w Limie z dużą uwagą oglądaliśmy tamtejsze eksponaty. Teraz mamy porównanie i moim zdaniem zarówno ekspozycja jak i sama kolekcja jest ciekawsza w Bogocie. Najstarsze wyroby ze złota pochodzą z V w. p.n.e. Wiele z nich zachwyca swoim pięknem i niezwykle precyzyjnym wykonaniem.
Moja znajomość hiszpańskiego prawdopodobnie osiągnęła apogeum jakieś 15 lat temu, gdy do Ameryki Łacińskiej podróżowaliśmy regularnie, ale od tamtego czasu zaczęła powoli zanikać. Świadom tego postanowiłem nieco tę niegdyś jaką taką biegłość odkurzyć. Tak się akurat składa, że mój przyjaciel jest Kolumbijczykiem czystej krwi i zgodził się udzielić mi kilku lekcji. Po miesiącu intensywnych ćwiczeń, podbudowany dodatkowo jego pochwałami, byłem gotowy na podbój Kolumbii. Gdy zaczynałem się uczyć hiszpańskiego, to gdzieś wyczytałem, że w całej Ameryce Łacińskiej najczystszym hiszpańskim ludzie mówią w Kostaryce i właśnie w Kolumbii. W Kostaryce byłem w czasach gdy mój hiszpański był jeszcze na tyle w powijakach, że tego nie mogłem ani ocenić ani docenić, ale teraz sytuacja jest już inna, więc z wielkimi oczekiwaniami czekałem na pierwszy kontakt. A ten okazał się dość brutalny, bo o ile mnie ludzie rozumieli dobrze, to ja nie mogłem zrozumieć co do mnie mówią, a wszyscy mówili szybko, jakby na jednym wydechu rozrzedzonego powietrza Bogoty. Ich zdanie brzmiało dla mnie jak jedno słowo. Ucięte końcówki słów zastępowały początki następnych… Po paru dniach zacząłem się zastanawiać czy coś mam ze słuchem. Gdy już byłem przekonany, że mój hiszpański chyba w czasie mojego pobytu w Kolumbii wyparował zupełnie, moje ego zostało uratowane gdy mieliśmy kilkugodzinną przesiadkę w San Salvadorze i tu, ku mojej radości, uszy nagle mi się odetkały i ze zdziwieniem stwierdziłem, że znowu wszystko (lub prawie wszystko) rozumiem.
Bogota, ogólnie rzecz biorąc, jest ładnym miastem, lecz do czołówki miast kontynentu bym jej nie zaliczył. Swój charakter jednak ma. Piękny “Rynek Główny” zwany obowiązkowo Plaza Bolivar położony jest w samym sercu starego miasta. Podczas gdy jeden bok zajmuje okazała katedra z XIX wieku, to pozostałe zamknięte są równie okazałymi budynkami rządowymi. Szczególnie ładny widok miasta jest ze wzgórza Monserrate, gdzie można wyjechać kolejką linową. Na taką eskapadę zdecydowaliśmy się późnym popołudniem na krótko przed zachodem słońca. Romantyczny obiad przy oknie, za którym w dole powoli rozbłyskiwało tysiącami kolorowych świateł miasto, które my oglądaliśmy z wysokości 3000 m.n.p.m., był ukoronowaniem dobrego początku naszej podróży do Kolumbii…