Wokół pięknego, monumentalnego Meczetu Piątkowego rozciąga się stare miasto. Wpisane na listę UNESCO, uważane jest za jedno z najstarszych zamieszkanych bez przerwy miast świata. Wąskie uliczki, częściowo zadaszone tworzą labirynt, jakby stworzony przez pustynie, są tej samej co ona barwy, a budulec przypomina glinę zmieszaną z piaskiem. Cisza odbija się od murów, wędruje od pustego zaułka do muru ogradzającego ulice. Na ulicach nikogo nie ma, tylko w jednym zaułku ekipa budowlana naprawia mury. Czasem przemknie niczym zjawa ubrana na czarno kobieta. Czasem przejedzie skuter czy inny jednoślad, ale nie rower. Ale to tylko pierwsze wrażenie. Tu jednak naprawdę mieszkają ludzie. Na drzwiach ich domów znaleźć można 2 kołatki, jedna służy gościom zdążającym do pana domu, to mężczyźni, którym otworzy mężczyzna. Druga kołatka jest mniejsza, z niej korzystać mogą kobiety odwiedzające panią domu. Spacerujemy tymi ulicami odbijając się niemal od jednej ściany do drugiej, czasem jest tak wąsko, że można dotknąć 2 ścian rozkładając ręce. Wąskie, kręte uliczki sprawiają wrażenie wyrwanych pustyni, Niska zabudowa tworzy labirynt od zaułku do zakrętu w którym, niestety nie można się zgubić. Gdy już myślałam, że będą mnie szukać okazało się, że zewsząd widać smukłe wieże Meczetu Piątkowego. Docieramy do więzienia Aleksandra Wielkiego. To jedna z tych nieprawdziwych historii, ale nazwa dobrze brzmi. Podobnie jak znajdujący się dosłownie o rzut kamieniem Meczet 12 imamów. Już sama nazwa sugeruje, że coś nie tak, bo przecież 12 imam wybrany w 868 roku ciągle żyje. Pozostaje tylko w ukryciu. Z dachu jednego ze znajdujących się na starym mieście hoteli podziwiamy panoramę miasta. Wszędzie widać badgiry. Na horyzoncie góry, pięknie ośnieżone na tle niebieskiego bezchmurnego nieba prezentują się wyjątkowo groźnie.
W wąskich piaskowych uliczkach czas się zatrzymał. Maleńkie sklepiki oferują to na co wieki temu patrzył Marco Polo, a co potem opisał we wspomnieniach, zaświadczając o wysokiej jakości produkowanych tu jedwabi. W jednym z nich kupuję szale jedwabne z wełną, są miłe w dotyku i mają bardzo ładne wzory. Nie tylko perskie, choć oczywiście w stylizowane pawie oko i łezki też wybieram, to i w grochy odkładam. Do tego jeszcze piękna duża jedwabna chusta. Zaskakują ceny, są znacznie niższe od tych w Shiraz. W następnym sklepiku, który okazuje się maleńką manufakturką, kupuję niewielki ceramiczny, oczywiście w kolorze turkusowym ażurowy świecznik. Idziemy w stronę wieży z zegarem. Jest wczesne popołudnie. Sklepiki pomału zamykają się, brak klientów. Postanawiamy odpocząć przy herbacie. W jednym z hoteli w restauracyjnej sali spotykamy znajomych z grupy. Zamawiamy herbatę i soki z kiwi. Przeglądam kartę i ze zdziwieniem widzę wśród oferowanych kaw "irish coffee". Kiedy kelner przynosi zamówione napoje, pytam o tę zaskakującą w tym miejscu kawę. A dokładnie czy zawiera ona scotch whisky. Kelner z błyskiem rozbawienia w oczach i udawanym oburzeniem informuje mnie "Here is Iran, we have not whisky". Kiedy uśmiecham się i pytam czy to irański patent "irish coffee without whisky" słyszę, że to " similar to irish coffee". Uśmiechamy się wszyscy, Irańczyk wygląda na zadowolonego z tego krótkiego kontaktu i rozbawionego pytaniem. Pyta czy jeszcze może coś podać. Tymczasem przy stoliku obok siada 2 mężczyzn. Wyglądają na Skandynawów, ojca i syna, zwiedzających Iran. Zamawiają obiad. I wtedy niespodziewanie do ich stolika podchodzą 3 dziewczyny z telefonami w rękach. Na migi proszą o wspólne zdjęcie. Skandynawowie zdają sie nie rozumieć sytuacji. Wtedy jedna z dziewczyn przechodzi na angielski. Fotografują się po kolei z młodszym z mężczyzn, po czym jedna z nich z pięknym uśmiechem wygłasza, tak, że słyszą wszyscy siedzący w sali " beautiful man". Chłopak jest zaskoczony, cała sytuacja dzieje się jakby obok niego, nie odezwał się nawet jednym słowem. Dziewczyny ze śmiechem opuszczają restaurację, za chwilę wyglądają z tarasu znajdującego się nad salą restauracyjną. O tempora! O mores! To jest ten konserwatywny Yazd!
Popołudnie spędzamy w pałacyku Karim Khana, tego samego, który w Shiraz wybudował twierdzę. Dolat Abad to rezydencja perskiego władcy, który nie używał tytułu szaha, ale regenta chłopów tak jakby w ich imieniu sprawował władzę. Karim Khan Zand wybudował ten niewielki pawilon pośród ogrodów około 1750 roku. Wnętrze pawilonu jest piękne, skomplikowane kratownice i wspaniałe witraże zapierają dech. Nad budynkiem góruje jeden z najwyższych badgirów Iranu, odbudowany po zapadnięciu się w 1960 roku. A wokół roztacza swe uroki prawdziwy perski ogród.
To nie koniec atrakcji na dziś. Wieczorem jedziemy poza miasto do odrestaurowanego karawanseraju, który teraz pełni funkcję hotelu. Po kolacji na dachu budynku, który zajął I miejsce w konkursie na najlepiej odnowiony stary dom, bierzemy udział w lekcji astronomii. To bardzo miłe zakończenie szóstego dnia pod irańskim niebem. Nie tylko w przenośni, ale dziś w sensie dosłownym.