Podróż Filipiny w poszukiwaniu 8 cudu świata - Filipiny cz 2 Manila Bohol wyspa Pamilacan



2015-12-09

Manila 

  Po 9 godz jazdy z Banaue wreszcie jestem w Manili na dworcu autobusowym Ohayami . Podróż przebiegła spokojnie choć raczej nudno spałem całą drogę ...Jest 5 rano słońce pomalutku i nieśmiało zaczyna wychodzić na dzień .Razem z Hiszpanem i jego świeżo upieczoną żoną bierzemy białe taxi .Uzgodniliśmy 300 Peso kierowca trochę kręcił nosem ale nie miał wyjścia . Ja jadę na terminal 4 skąd dalej liniami Tiger Air polecę do Cebu ,  oni zakręceni jak słoik od dżemu , nie kumają z jakiego terminalu ich samolot odlatuje .W Manili są 4 Terminale odległe od siebie o parę km  Dlatego ważne jest aby wcześniej dowiedzieć się z jakiego  terminalu odlatuje Wasz samolot .  Najgorsze terminale bez klimy itd to 4 i 1 :

Terminal 4 / Air Asia , Tiger Air / 

Terminal 1 / Etihad , Emirates , China , Quatar / 

Terminal 3 / Pacyfic / to nówka nierdzewka czysty z pełną klimą itd.. /

Po 20 min dotarliśmy do terminalu 4 wysiadam płacę 100 Peso ,  jak się okazuje oni jadą dalej na terminal 3 . Lukam na bilet o której mam lot ?  No tak dopiero 12.10 , po chwili dowiaduje się , że jednak jeszcze dłużej bo 15.30  Ok , ale co mam zrobić z bagażem , na terminalu nie ma przechowalni !  W końcu w jakimś biurze proszę o zgodę aby zostawić bagaż płace im  50 Peso zadowoleni :) uff ja także . O godz 10 umówiłem się na terminalu 3 z Pawłem  Polakiem który chciał się ze mną zobaczyć  Wracał właśnie z Mindanao a o 14 miał lot do Chin .

Jest 7 rano idę w stronę jakiegoś bliżej nie znanego mi marketu ulicznego Wcześniej przed mostem stoją jeepney , skąd potem udam się na terminal 4 zobaczyć się z Pawłem . Dochodzę do ulicznego marketu oczom i uszom nie wierzę ... hałas smród spalin , masa dosłownie masa kolorowych jeepney .

Idę sobie gdzieś środkiem ulicy , dziwne się czuję ... myślę sobie :

Welcome Manila Neronek !

Nie spotkałem nigdzie białasów miałem wrażenie że jestem tam tylko ja jeden . Aparat na szyję i w drogę ... to właśnie jest przygoda i to właśnie kocham : tropikalne owoce , warzywa mało mi znane , ludzie śmiejący się do mnie ,  każdy chce aby zrobić mu fotkę ...  Czy nadal macie jakieś wątpliwości dlaczego zawsze w podróże wybieram się sam ?  Koło 9 wsiadłem w jeepnay płacę 5 Peso , 10 min i dojechałem do terminalu 4 . Właśnie wylądował samolot z Pawłem , znaliśmy się jedynie z Facebooka . Chcieliśmy opuścić terminal 4 i iść gdzieś na zewnątrz na jakieś zimne piwko . No tak ale to nie jest takie łatwe musielibyśmy sporo czasu stracić aby gdzieś chociaż  przy ulicznym sklepiku usiąść i porozmawiać .

Postanawiamy zostać na terminalu , tym bardziej że Paweł miał duży plecak ,  jest gorąco a tutaj jak już pisałem jest nowy ładny klimatyzowany terminal . Siadamy kupujemy puszkowego zimnego San Miquel 0,33l 40 Peso , jeden potem drugi .... sporo dyskutowaliśmy o Filipinach .  Paweł jest już rok w podróży , szczęściarz :) Zakochany w dalekich południowych Filipinach w Mindanao . Sporo się od niego dowiedziałem , za rok jak Bozia da zdrówko i kasiorę chciałbym także  zobaczyć Mindanao łącząc swoją podróż koniecznie z Pamilacan Island . No tak ale czas szybko płynie , tak samo jak to nasze zimne San Miquel ....  czas wracać na terminal 3 .

Wracam do pkt skąd przyjechałem wsiadam w pierdzącego jeepney i po 15 min jestem na lotnisku . Jeszcze mała czarna kawa , odbieram plecak idę na odprawę ... Jak się okazuje w Manili są zniesione opłaty lotniskowe bynajmniej nie ma ich na terminale 3 i 1 / tylko na międzynarodowe loty /

Wsiadam w Tiger Air i lecę do Cebu...

Lot tak szybko minął że nawet nie zdążyłem oka zmrużyć . Wysiadam z samolotu jest godz 17 szybko opuszczam lotnisko szukam Taxi ,  ponieważ ostatni prom do Tagbilaram mam o 18.35 a biletu jeszcze nie mam . Zaraz przy wyjściu staję w długiej kolejce do białej taxi . Spoko nie było przekrętów , każdy mówi gdzie jedzie i dostaje bilecik z nazwą miejsca dokąd się udaje Zaraz po wejściu do Taxi kierowca sam włącza Taxometr . Po 25 min jestem w porcie Cebu .

Kierowcy płacę 200 Peso , zatrzymał się przy kasie biletowej a więc nie miałem problemów z zakupem  biletu do Tagbilram. Wybieram Oceanjet od razu kupuję powrotny na 17 .03 godz 7.30 rano , płacę 400 +400 Peso . Szczęśliwy że udało mi się zdążyć na czas idę do portu .  A tu kontrola za kontrolą jak na lotnisku , muszę wykupić opłatę portową 25 Peso + 50 Peso  za bagaż siadam i cierpliwie czekam na prom .... jakiś niewidomy zespół przygrywa tak głośno że uszy więdną .

Jest już ciemno wsiadam do promu uff za 2 godz będę w Tagbilaram mam tylko  nadzieję że jakiś nocleg tam znajdę ....

 Tagbilaran:

Do portu w Tagbilaran dopłynąłem około godz 21–szej. Od razu wsiadam w tricykla, ustalam cenę 50 peso.  Wiem, że powinienem tylko 20 peso, bo centrum jest blisko, ale jest tutaj ciemno jak w... wiecie jak. Proszę kierowcę, aby znalazł mi jakiś dobry nocleg w centrum do max 600 peso.  Kręci głową, że będzie ciężko. Wsiadam, jedziemy...  Jeden za 700 peso – brak miejsc, jest i drugi, ale chyba zabiłem ich śmiechem: za taką dziurę 1200 peso!  Idę do następnego... jest, no tak, 850 peso – drogo!  Zauważyłem, że nie mam już większego wyboru –  w końcu jadę, lecę, płynę aż z północy z Banaue, to już 27 godzin podróży – lekko mam już dosyć...  OK, nie mam wyjścia – zostaję na noc tutaj. Pokój jest duży, z dużym łożem, z łazienką, TV, AC. Biorę prysznic, jest już 22:30 i idę w miasto...

Generalnie nic ciekawego – ulice puste, ciemne.  Znalazłem w końcu coś z grilla, jakiś kurczak na patyku za 10 peso mały, za 30 peso większy kawałek. Siadam, proszę o piwko. No bo jak – grill bez browarka? Pani się śmieje, że nie mają piwa... What!?  Tłumaczy coś, że za rogiem jest sklep – idę, jest... Uff, kupuję San Miguela.  Wracam, siadam na jakimś połamanym, plastikowym krześle – nareszcie kolacja. Wracając do hotelu patrzę, a tu za rogiem jest mała kafejka internetowa – obskurna, ale w końcu pierwszy raz od 7 dni mam kontakt ze światem. 

Patrzę w kompa i oczom nie wierzę, co ten Putin wyrabia... bęzie III wojna światowa ?  Wracać, nie wracać... Wkurzyłem się. Na razie to ja idę spać. Zobaczę, co jutro dzień przyniesie. 

Jutro płynę na maleńką, rajską wysepkę pełną wiejskiego klimatu i rajskiego uroku, ale to jutro...

Dobranoc.

 Baclayon:

Z Tagbilaran do Baclayon pojechałem jeepnayem koło 9-tej rano, 10 peso, 15-20 minut. Baclayon to stary, zabytkowy, kamienny kościół z 1724 roku, spory bazar i mały port,  skąd koło 11-tej odpłynę na maleńką wyspę Pamilacan. 

Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że to właśnie Pamilacan będzie moim numerem 1 na Filipinach!  Po przyjeździe do Baclayon miałem sporo czasu, a więc udałem się dokąd?  No pewnie, że tam, gdzie jest co zjeść – na bazar.  Kupiłem jakiegoś kurczaka z curry, a raczej z kościami tego kurczaka i curry.  Tutaj na Filipinach jedzenie jest podobne do tego w Birmie czy Indiach. Kurczak podawany jest z kością, która wcześniej przed smażeniem jest tłuczona na parę części. 

Twierdzą, że tylko wtedy kurczak jest smaczny... Hmm... no może coś w tym jest. Tylko to ciągłe cyckanie tego kurczaka jest denerwujące. A czas sobie płynie banalnie, tik-tak...  No tak, aż nagle widzę, że ktoś mi macha i krzyczy do mnie:Hello Darek! 

To był Jojo, czyli Jojomar Mijos – Filipińczyk, student mieszkający na Pamilacan, z którym umówiłem  się tutaj w porcie, aby płynąć na wyspę.  Podchodzę bliżej, patrzę na Jojo, pantofelki wydziergane w tygryska.  Myślę sobie: ladyboy, zresztą i tak wcześniej wiedziałem o tym, ponieważ namiary do niego,  a raczej na wyspę Pamilacan, na której na plaży ma on dwa bungalowy, dała mi Marzena – koleżanka z podróży po Tajlandii. Marzena – masz u mnie browarka na Khao San w Bangkoku :)

Pozwólcie, że tutaj na chwilkę się zatrzymam: 

Nie jestem homofobem, uważam się za osobę bardzo tolerancyjną i nie rozumiem tych, co tak bardzo nienawidzą takich osób jak Jojo czy innych, jemu podobnych. 

Zawsze powtarzam: homofobię się leczy i moim takim lekarstwem dla tych osób byłby samodzielny,  ale nie na koszt Państwa, co najmniej 4-miesięczny pobyt np. w Tajlandii lub Indiach w rodzinach,  w których mieszkają ludzie o innej orientacji seksualnej. Rada moja jest taka: "nie zaglądajcie innym  do łóżka, ten problem da się wyleczyć". No dobrze, wracamy na ziemię, a raczej do morza południowochińskiego, a jeszcze ściślej do wody. Jojo zaprowadza mnie do bangki – to taka filipińska łódź z bocznymi pływakami, które pomagają utrzymać łódź w czasie dużych fal. Wrzucam plecak do bangki, którą pokieruje brat Jojo – Denis. 

Płynę sam, ponieważ Jojo zostaje w Tagbilaran na uniwersytecie do piątku.  Potem na weekend wraca do domu na wyspę. Jojo ma 5 braci i 2 siostry i wspaniałą ciototkę   Elizę i wujka  Enasa, ale o nich opowiem Wam potem. Za łódź płacę 1500 peso, ale już w dwie strony, płynę 1,5 godziny. W oddali widać już maleńką Pamilacan –  okrągła wyspa z pięknymi plażami, białym piaskiem, palmami, bananami, kokosami, rafami,  gdzie gwiazdy i rozgwiazdy spadają z nieba, a rybki Nemo są dokładnie wszędzie. 

Woda jest czysta jak kryształ, ale najpiękniejszy jest sam wiejski filipiński klimat Pamilacan.  Mieszka tutaj parę rodzin. Hodują kozy, chude krowy, kury, świnie i koguty – jak przystało na Filipiny – są wszędzie! Zielona trawa sprawia, że za chwilę zwariuję.   Nie wiem, co wybrać: plaża, trawa... 

 Pamilacan – rajska maleńka wyspa z wiejskim klimatem i cudownymi mieszkańcami:

 RAJ.

Każdy go widzi inaczej, ale gdy większość z nas zamknie na chwilę oczy i powie sobie słowo raj, widzi –  no właśnie, co ? Białe lub złote plaże z błękitnym, ciepłym morzem z palmami schylającymi się leniwie ku plaży itd... I ja właśnie taki raj znalazłem. 

To maleńka, okrągła wyspa otoczona pięknymi rafami, jakich nigdy wcześniej nie widziałem, białym jak mąka babuni piaskiem, pięknymi palmami, cudownymi muszlami na plaży.  Ale przecież w raju można mieszkać, żyć. 

To właśnie tutaj jest ta prawdziwa filipińska wieś, jest tu wszystko – od świń przez kozy, krowy, a kończąc na kogutach.  To wszystko znajduje się na pięknej, zielonej trawie, na której rosną wielkie palmy i małe domki  zbudowane z liści bambusa. A w nich... najwspanialsi ludzie, jakich dotychczas spotkałem!  Nie będę Was zanudzał, jak wyglądał każdy dzień pobytu w moim raju, ale uwierzcie mi – było bosko! Jak już wcześniej pisałem, bungalow był nowy – jak wyglądał, sami zobaczcie. Za noc płaciłem tylko 850 peso (60 zł). Uwaga: wliczone było także śniadanie i obiad.  Zawsze był deser, banany, arbuz, ananas... 

Ikawa w termosie cały dzień, no i woda do picia. Eliza, mama Jojo, bardzo miła Pani,  codzienne z Enasem (jej mężem) przynosili mi na plażę pod taki szałasik śniadanie i obiad.  Owoce morza – tutaj przyznam się, że nie jestem ich fanem – były codziennie, ryba smażona, jakieś placki ryżowe z rybą.  Trochę głupio się czułem, dlatego poprosiłem ich, że chciałbym jeść u nich w kuchni razem z nimi w ich bungalow.  Oczywiście, że się zgodzili. Nie wiedzieli, że ja w kuchni to wariuję... Kocham gotować i kocham jeść.

Wieczorem powiedziałem Elizie: "Jutro zjecie śniadanie – takie nasze, polskie". 

Bardzo się ucieszyli i pytali, co to będzie? Ja im spokojnie: zobaczycie rano, cierpliwości, kochani.  Mówię Elizie, aby na 8 rano w kuchni zostawiła mi: olej, 4 jaja (tylko nie balut),  cebula, pomidor, szczypiorek, sól – no tak, ale oni jej nie mają, ale mają sos sojowy – OK –   pieprz i coś z mięsa. I tu był problem: kiełbasy nie mają, kurczak i świnia są, ale surowe – lodówek nie ma. 

Tymczasem jest już godz 21. 

Wołam Enasa, Dexter  i Jojo i idziemy do jedynego, małego sklepiku, gdzie już siedzi parę osób:  Ethna i jej córka, i kolega Dextera . Mówię im: no to co, po kieliszku? Idę po ostatki mojej żubrówki,  humor nam dopisuje, wódeczka – jak widzę – także... No tak, ale wszystko ma swój koniec... Żubrówka też.

Kolega Dextera  poprosił mnie o pustą butelkę po Żubrówce – myślę sobie, no fajna pamiątka :)  Jest nas jakby coraz więcej, w końcu – jak się okazuje – na wyspie jestem z białych tylko ja. 

Dzieciaki prawie mi na głowę wchodzą :) Przynoszę pod sklepik przywiezione upominki z Polski i jak  św. Mikołaj zaczynam rozdawać, a to mydełka jabłkowe (jabłka u nich nie rosną, a więc to tak, jak u  nas mydełko ananasowe – są takie?), a to landrynki, zeszyty, długopisy, farbki itd... 

Bardzo się cieszyłem z ich radości, a dzieciaki były tak szczęśliwe, że aż serducho mi z radości bardziej biło. Miałem także w planach zostawić gdzieś w najpiękniejszym miejscu dużą flagę  Polski z orłem i dać ją komuś dobremu. 

Przyniosłem ją z bungalow i od razu bez zastanowienia przekazałem ją Dexterowi. 

Chłopak był chyba w siódmym niebie. Wiecie co zrobił? Ucałował ją i poszedł na chwilkę do domu.  Wrócił z drewnianą, ręcznie robioną kolorową rybą –  ściągnął ją ze swojej półki, ponieważ miała ślady lekkiego zużycia, ale to jest mało ważne. Dał mi ją w prezencie. Nie będę ukrywał, ale miałem kluchę w gardle i łzy w oczach   to był najpiękniejszy prezent, jaki w życiu dostałem: dlatego, że był to prezent dany mi prosto z serca. 

Oni naprawdę żyją skromnie, ale serca to mają ze złota!

Denis z kolegą po chwili przynieśli filipiński rum. Oczom nie wierzę: 80% alkoholu! Moja Żubrówka 40% wygląda przy tym jak... sami wiecie, jak... ( Uwaga na filipinach oblicza się inaczej % alkoholu ) Trochę się ucieszyłem, bo myślałem, że ten rum będziemy pić z kieliszka, ale oni robią takie drinki  z taką filipińską mirindą i wiecie co – jest naprawdę smaczne!  I tak sobie siedzimy przed sklepikiem, wesoło słuchamy muzyki z telefonów – raz oni słuchają muzę polską,  raz ja ich – filipińską.   Przesyłamy sobie MP3 przez bluetooth. Ja dostałem taką, którą potem ciągle w Filipinach nuciłem.  To "Esperanza" zespołu April Boy. Jojo zasnął chyba po 3 drinku, Dexter  z kolegą zabrali go do domu, ciężki miał ten tydzień – szkoła go wykończyła, a wódeczka uśpiła . Na Pamilacan prąd jest tylko od 18–6. Największym problemem jest słodka woda –  niestety nie ma jej na Pamilacan. Dlatego muszą ją wozić aż 20 km z Baclayon, ale dzielnie sobie radzą. Wstałem rano, otwieram drzwi od bungalow – Słońce już wschodzi. Jest tak pięknie, że chce się żyć.  Biorę ręcznik, okularki i idę do morza popływać. Czujecie to...  

 Jajecznica po Polsku

Wykąpany idę do kuchni Elizy zrobić nasze tradycyjne polskie śniadanie: jajecznica z pomidorami.  Patrzę, a tutaj już grupa dzieciaków czeka na mnie – dowiedzieli się, że będzie występ .   Wszyscy z zaciekawieniem patrzą, co też im zgotuję na śniadanie...  Eliza oczywiście wszystko starannie przygotowała – na wyspie nie mają nawet butli gazowych,  palą tradycyjnie na ogniu podpalanym suchymi liśćmi bananowca. 

Czułem się w kuchni, jak Makłowicz gdzieś w podróży. Jajecznica na pomidorach wyszła smaczna,  Eliza ciągle zastanawiała się, po co mi ten zielony szczypiorek? 

Dopiero na koniec, jak nim posypałem jajecznicę, powiedziała aaaaaaaaa...  I tak wszyscy skosztowali: i ci w środku, i ci lukający z okienek i drzwi kuchni. A mnie zaciekawiła suszona,  wisząca w kuchni ośmiornica. Dexter  dał mi ją posmakować, ale twarda... nie nie, ja dziękuję. W ciągu dnia Ethny koleżanka przyniosła do wsi żywą, właśnie wyłowioną ośmiornicę –  obślizłe, wstrętne świństwo – jak można to jeść, jeszcze farbuje. Dowiedziałem się, że na wieczór  będzie ta właśnie ośmiornica i że usmaży ją Eliza. 

Zjadłem, ale nie chciałem im robić zawodu, ja naprawdę nie lubię owoców morza, czułem się,  jakbym jadł jakiś masajski laczek z opon samochodowych. Enas – wujek  Jojo i  syn Dextera  – powiedział mi wieczorem, żebym wstał wcześniej o godz. 7-ej,  bo pojadę z Denisem i jego kolegą na delfiny.  Ja tam wolałbym siedzieć na wsi, ale no dobrze, nie odmawiam.  Pytam, ile mam zapłacić: free, zero, nic... no jesteście kochani! Rano wstałem i jak codziennie wykąpałem się w ciepłym morzu.  Przed bungalow czekała już Eliza ze śniadaniem, potem zaprowadziła mnie do łodzi, tzw. bangki,  gdzie już czekali na mnie Dexter  z kolegą. Wsiadam – jadę na delfiny...  Ciężko było je zobaczyć – podobno nie zawsze ma się szczęście.  Ciągle płyniemy po błękicie morza i ciągle w stronę Słońca, ponieważ to dzięki promieniom słońca spadających  do morza znaleźć można pluskające się delfiny. 

Mija godzina, dwie, koledzy coś do siebie mówią, ja im tłumaczę: słuchajcie, płyńmy wkoło wyspy, nic się nie stało, pewnie delfiny mnie nie lubią, a zresztą ja już je widziałem parę razy w  Tajlandii, np. na Ko Phi Phi i po drodze na Ko Lipe.

Opłynęliśmy całą wyspę – to były przepiękne widoki. Tego dnia jeszcze bardziej pokochałem Pamilacan.  Dexter  jednak nie dawał za wygraną i chciał płynąć dalej, ale stanowczo powiedziałem NIE –  płyńmy, chłopie, do domu – tam rum czeka.  Uśmiał się i po 3 godz. dopłynęliśmy do brzegu.  Dwie godziny potem Dexter  podjechał skuterkiem i zabrał mnie na objazd wyspy na drugą część, tam, gdzie plaża jest prywatna, gdzie stoi tylko jeden, wielki dom. 

Jakiś bogaty gościu go wynajmuje podobno za 700 zł dziennie, myślę sobie: Boże, ja zapłaciłem za swój  bungalow jedynie 60 zł!! Plaża tam jest piękna i totalnie bezludna – zresztą sami oceńcie, a w tym wielkim domu ani żywej duszy –  chyba z ceną przesadził. Na tej plaży znaleźć można wspaniałe duże, kolorowe muszle. 

Po drodze z plaży napotykamy pana, który niósł w koszu czarne jeżowce widziałem je w morzu, ale zawsze bałem się je dotykać.  Tym razem wyciągnąłem jednego z kosza – dziwne uczucie.  Denis poprosił o jednego dla mnie, abym posmakował, nie no –  znowu jakieś owoce morza... OK, nie odmówiłem.

 W środku jakaś taka żółta masa. Smakowało mi jak słona ikra – nie było to takie złe, podobno  właśnie tak się je je – na żywo. I tak mijały dni jak z bicza strzelił, czas wracać. Niedziela rano, spakowany otwieram drzwi bungalow, a tam... wszyscy, których poznałem.  Ale mnie zaskoczyli! Czekali na mnie, aby mnie odprowadzić do łodzi, którą odpłynę do Baclayon. 

Idąc, po drodze wszedłem jeszcze do kościoła... Tak tak, tam na wyspie mają kościół, a obok kościoła są ruiny twierdzy wojsk hiszpańskich Magellana.

Na plaży było mi smutno żegnać się ze wszystkimi – to były najpiękniejsze dni w moim życiu, poznałem  ludzi chociaż biednych, ale ze złotym sercem. 

Obiecałem im, że wrócę do nich za rok, a ja nie rzucam słów na wiatr...

Powiedziałem im także, że zawsze będą w moim sercu... Kocham Was 

Z kroplą łzy w oczach odpłynąłem, machając im na pożegnanie...
Zapraszam Was do mojego kanału na You Tube  na filmik z Pamilacan  

https://www.youtube.com/watch?v=nBCQbfjOO1o

 Tagbilaran – Bohol:

Wróciłem  z Pamilacan łodzią, tzw. bangką, płynąłem  2 godz. Nagle mocno zaczęło wiać. Huśtało łodzią strasznie, a czarne chmury nad nami sprawiły, że miałem lekkiego pietra. Widząc jednak uśmiech na twarzy Dextera uspokoiłem się... 

Tylko czy ten uśmiech to taka osłona przed tym, co mogłoby się – nie daj Boże – stać, czy też może uśmiech z tego, że widzi w moich oczach lekki strach? Szczęśliwie dopłynęliśmy do portu w Baclayon. Dexter  i Jojo zaprowadzili mnie do jeepneya, który właśnie podjechał. Pożegnaliśmy się, obiecałem im, że wrócę na Pamilacan, że słów na wiatr nie rzucam. 

Wsiadam do jeepneya i za 15 peso po 15 minutach jestem już ponownie w Tagbilaran. Wiedziałem już, że znalezienie taniego noclegu na dobrym poziomie nie będzie łatwe, a że to tylko jedna noc, wybrałem Miles Pension House w Tagbilaran – 850 peso. Tutaj chciałbym powiedzieć, że generalnie noclegi na Filipinach to drugie, po wycieczkach, najdroższe wydatki. Można taniej, ale warunki wtedy są fatalne – wszystko zależy więc od Was, a raczej od waszego budżetu.

Tersiery najmniejsze małpki  świata żyją tylko na Bohol : 

Zostawiam plecak i szybko szukam tricykla, aby dostać się do Corella Bohol: do rezerwatu tarsierów, czyli najmniejszych ssaków z rodziny naczelnych na świecie! Uzgodniłem cenę: w dwie strony 350 peso i po 30 min. byłem na miejscu. Kupuję bilet (50 peso) i jadę dalej jakieś 5 minut i już jestem na miejscu. Dziś pogoda pochmurna, lekko mży deszczyk, ale że to dżungla, więc jest super. Pokazuję bilet i razem z przewodnikiem idę szukać tarsierków.Gościu wiedział, gdzie są – ja na pewno bym ich samodzielnie nie odnalazł.  Tarsiery to maleńkie i słodkie małpki, chociaż małpkami nie są. Mam być bardzo cicho – podchodzę bliżej i bliżej... Nagle... pomału, jakby leniwie, otwiera jedno wielkie oko – jak mnie zobaczył, to się lekko zląkł, takie miałem odczucie – a ja przecież spokojny człowiek jestem. Potem otwiera drugie oko – o kurczę, myślę sobie: on ma oczy większe od głowy Dziwne zwierzątko, ale tak miłe, że chciałbym je chociaż wziąć na ręce, ale niestety nie można .Wiecie, że ET z filmu Stevena Spielberga to właśnie mała tarsierka? Kończyny mają dokładnie takie same, z małymi kuleczkami zamiast paznokci. I tak sobie robiłem zdjęcia, chodziłem i oglądałem je, były tam także te dopiero co urodzone maleństwa. Po godzinie wróciłem do Tagbilaran.

Nie chciałem marnować czasu na czekoladowe wzgórza – naczytałem się sporo negatywnych opinii o nich, a czasu przecież mam jak na lekarstwo. Dlatego popołudnie zostawiłem na zwiedzanie Tagbilaran.Poszedłem na tradycyjne filipińskie Lechon Manok – czyli taki kurczak z rożna. 

Smaczny, ale nie powalił mnie na nogi. Lepszy był ten, który zjadłem w Manili – Lechon Pork. Jednak co świnia, to świnia, ale o tym opowiem Wam potem. I tak jakoś do wieczora chodziłem leniwie po Tagbilaran oglądając port, z którego wcześnie rano wypłynę w drogę powrotną do Cebu.

Rano wstałem bardzo wcześnie – o godz 6-tej, ponieważ statek do Cebu miałem o godz. 7-ej, a że do portu było blisko, więc udałem się pieszo. Bilet już miałem kupiony wcześniej w Cebu – opłaciłem tylko 50 peso za bagaż oraz 15 peso Tax Port (opłata portowa). Odprawa jest pod ogromnym namiotem – tam siedziałem i cierpliwie czekałem na statek do Cebu. W końcu jest. 

Pierwszym w tym dniu promem odpłynąłem do Cebu.

 Cebu – lot do Puerto Princesa na wyspę Palavan:

Po 2 godzinach dopłynąłem do Cebu Port, skąd pojechałem taksówką na lotnisko w Cebu.Dołączyłem do Hiszpanów, którzy też wybierali się na lotnisko i w trójkę zapłaciliśmy za taxi po 100 peso. Po 25 minutach byliśmy na lotnisku. Lot do Puerto Princesa miałem mieć o 12:10... ale jak to było już wcześniej i tym razem samolot miał opóźnienie, i to spore, bo dopiero o 15:30 miałem wylecieć do Puerto Princesa. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że w tym samym dniu nie zdążę na busa z Puerto Princesa do Sabang, gdyż ostatni do Sabang odjeżdża o 10 rano.

Koniecznie musiałem wymienić $, ponieważ kurs w Puerto Princesa jest gorszy, a już w Sabang  nie wymienię wcale. Dlatego na lotnisku wymieniam $. Kurs: 1$ – 44 peso. Ale uwaga: są dwa kantory – jeden na Terminal Domestic 1$ – 43 peso, a na  Terminal International 1$ – 44 peso. Wystarczy tylko 3 minuty, aby przejść na ten drugi.Uwaga: Na lotnisku w Cebu zostały zniesione opłaty lotniskowe! obowiązują one tylko przy wylotach międzynarodowych: 500 peso. Przy wylocie z Puerto Princesa trzeba jednak zapłacić opłatę 100 peso na loty krajowe.

 no to fruuu na Palawn .

 


  • Market w Manili
  • Manila  i jeapnay
  • Manila  i jeapnay
  • Manila
  • Baclayon Port w drodze do Pamilacan - Banka  ( łódź )
  • Baclayon Port  ja i Jojo
  • Baclayon Port
  • Pamilacan - mój drugi dom
  • Tagbilaran City  , lechon chicken
  • Cebu port w oczekiwaniu na statek do Tagbilaran
  • Tagbilaran i ich ukochane manoki czyli koguty
  • Baclayon Port
  • Baclayon Market
  • Cebu port
  • Tagbilaran City
  • Cebu  Port statek do Tagbilaran
  • mango
  • Pamilacan  wyspa
  • Pamilacan  wyspa
  • Pamilacan  wyspa
  • Pamilacan  wyspa
  • Pamilacan  wyspa
  • Lechon chicken tradycyjna potrawa filipińska
  • Bohol  - rezerwat  tersierów
  • Tagbilaran port
  • Tagbilaran port
  • Bohol  - rezerwat  tersierów
  • Tagbilaran   hotelik
  • Bohol  - rezerwat  tersierów
  • Bohol  - rezerwat  tersierów
  • Cebu - lotnisko
  • Cebu - lotnisko
  • Puerto Princesa - Lotnisko