Ten dzień miał nam upłynąć pod znakiem bukowińskich, malowanych klasztorów, jednej z największych atrakcji Rumunii. Zanim dotarliśmy do pierwszego z nich mogliśmy się przekonać o trafności określenia dulce Bukovina (słodka Bukowina) jakim powszechnie określa się ten rejon Rumunii. Łagodne góry, łąki, malownicze wioski a wszystko spowite poranną mgiełką – widoki słodziutkie. Po tak pysznym śniadaniu przyszła kolej na dania główne dzisiejszego dnia czyli wielką piątkę – pięć najcenniejszych malowanych klasztorów wpisanych na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Klasztory pochodzą z XV i XVII w. a swoją sławę zawdzięczają malowidłom, które pokrywają zewnętrzne ściany. Zaczynamy od Mănăstirea Moldoviţa. Jesteśmy tu wcześniej rano, nie ma jeszcze żadnego turysty a zakonnice są tak zajęte porannymi obowiązkami, że wpuszczają nas nie pobierając opłaty… Czyżby kierowały się zasadą: kto rano wstaje…? Pierwszy malowany klasztor i do tego zwiedzany w całkowitej ciszy robi na nas ogromne wrażenie. Tak sielsko już nie jest w kolejnym klasztorze w Voroneț. Wprawdzie malowidła jeszcze bardziej okazałe, określane nawet jako „Kaplica Sykstyńska Wschodu”, ale turystów już sporo. Każdy chce zobaczyć słynny Sąd Ostateczny. Wchodząc do kolejnego klasztoru w Humorului zakonnica pracująca w kasie nienaganną polszczyzną oznajmia, że do zapłaty jest siedemnaście lei. Czyżby była Polką? Okazuje się, że nie a tak bezbłędnej wymowy bądź co bądź trudnego liczebnika nauczyła się od turystów.
Zanim docieramy do kolejnego klasztoru przejeżdżamy przez polską wieś Kaczyka (Cacica). Polacy mieszkają tu od XVIII w. i w dalszym ciągu mówią w języku ojczystym. Cała wioska była zajęta sprzątaniem po odpuście, który przypada tu 15 sierpnia i jest najważniejszym świętem dla katolików w całej Rumunii a ściąga do tutejszego sanktuarium nie tylko Polaków ale też katolickich Rumunów, Węgrów i Niemców.
Jedna rzecz która nas ogromnie zaintrygowała w Rumunii to furmanki. I nie sam fakt że są i jest ich na drogach wiele ale to, że każda posiada tablicę rejestracyjną tak jak samochód ! Czy muszą mieć wykupione winiety jak każdy samochód poruszający się po rumuńskich drogach, tego już nie wiem…
Kolejny klasztor znajduje się w Arbore. Jest on najmniej okazały z całej piątki, malowidła są najbardziej zniszczone stąd też najczęściej jest pomijany przez turystów. Za to klasztor w Sucevița to prawdziwe ukoronowanie szlaku wielkiej piątki. Największy, najwspanialszy i do tego ten bonus dla tych, którzy zadadzą sobie trud wspinaczki na stromy pagórek znajdujący się tuż przy klasztornych murach. Widok bezcenny!
Po bukowińskich, malowanych klasztorach przyszła kolej na mołdawskie klasztory. Niemalowane ale o równie długiej historii i pięknej architekturze. Zwiedzamy XV-wieczny monastyr Putna (zwany „bukowińskim Wawelem”), potem monastyr Dragomirna. Przy tym drugim nerwowo poszukujemy jeziora. Czytałem w jednym z przewodników, że mury potężnego monastyru przeglądające się w wodach jeziora to jeden z najbardziej malowniczych widoków w Rumunii. Monastyr jest i jak było w opisie faktycznie potężny ale po jeziorze ani śladu. Okazało się że jezioro owszem było, choć to raczej był rozległy staw, z którego wodę spuszczono, dno zarosło trawą i przez to widok trochę mniej malowniczy…
Między monastyrami Putna i Dragomirna trafiamy na jeszcze jedną malowaną cerkiew w Pătrăuți. Mimo że jest mała i polichromia zewnętrzna zachowała się tylko częściowo to prezentuje się uroczo. Po chwili zjawia się opiekujący się nią duchowny. Już wie, że jesteśmy z Polski, z Krakowa (rozszyfrował tablice rejestracyjne naszego samochodu) i leje miód na nasze serca komplementując nasze miasto, które miał okazję zwiedzić. Potem chwali się ‘swoją’ cerkwią, długo objaśniając nam sceny na wewnętrznych, bardzo dobrze zachowanych polichromiach. Późnym wieczorem docieramy do Suceavy. Nocujemy koło bardzo ładnie oświetlonego kompleksu klasztornego Zamca. Już popołudniu zaczęła się psuć pogoda ale nie przypuszczaliśmy jakie kłopoty czekają nas w kolejnych dniach.