Mamy również miejsce, na przyjazd do którego czekamy cały rok. Jest to Lubiatów nad Jeziorem Sławskim. Za termin wyjazdu zawsze przyjmujemy przełom września i października, a hasło przewodnie to „grzyby”. Z nimi różnie bywa, ale nie zrażamy się tym szczególnie, bo wiemy, że spędzimy kilka miłych dni nad jeziorem w otoczeniu lasu.
Jest to również moja ulubiona pora roku, kiedy lato styka się z jesienią, dni stają się krótsze, słońce świeci nisko i rzuca długie cienie, ponad jeziorem unosi się mgła, tafla wody jest niezmącona… W tym roku lato, wyjątkowo upalne i suche, łatwo się nie poddaje i nie zamierza szybko ustąpić jesieni. Może jesień nas jeszcze zaskoczy, ale z całej swojej gamy obfitości oferuje tylko kolorowe liście, a resztę skarbów strzeże zazdrośnie. Nie było grzybów, było więcej czasu na rozmowy, podsumowania, snucie planów. Jesień nastraja nas nostalgicznie, nie ciągnie nas w góry (chociaż te, porośnięte bukami i brzozami wyglądają przepięknie o tej porze roku). Mamy jakiś rodzaj tęsknoty, za tym co odchodzi – latem. Szukamy go nad wodą, w opuszczonych ośrodkach, pustych plażach, dziurawych pomostach, zasypanych liśćmi łodziach. Na góry przyjdzie czas jak spadnie pierwszy śnieg. Tym czasem robimy rachunek sumienia, co nam się nie udało zobaczyć w tym roku, gdzie pojechać. Odkładamy to na przyszły rok, choć w głębi duszy wiemy, że i tak wszystkich planów w przyszłym roku znowu nie zrealizujemy. Jednak jednego jesteśmy pewni – w przyszłym roku wrócimy nad Stawy Milickie i nad Jezioro Sławskie.