Podróż Korfu - nasze pamiętniki z wakacji - Na własną rękę



2015-08-23

Kolejne dni mijały na błogim lenistwie i atrakcjach hotelu Mare Blue. Przyszedł również czas na rachunek sumienia, czy to jest to czego oczekiwaliśmy po bajecznym Korfu? Na razie głośno się nie wypowiadaliśmy na ten temat. Żeby zatrzeć wrażenia po ostatniej wycieczce postanowiliśmy wziąć sprawy we własne ręce. Zarezerwowałem w wypożyczalni samochód. Lektura „Znikającej Europy” poszła na drugi plan, w ręce pojawił się przewodnik i mapa. Ruszyliśmy czerwoniutką fabią w kierunku zachodnim wzdłuż północnego wybrzeża wyspy. Muszę przyznać, że jechało mi się całkiem dobrze, może dlatego, że większość samochodów na ulicach była z wypożyczalni. Drogi na Korfu są wąskie, dziurawe, ale za to bardzo dobrze oznakowane i można w prosty sposób trafić do celu. Przejechaliśmy przez centrum Sidari, które ze swoimi straganami przypomniało mi najgorszy, bałtycki koszmar. Dojechaliśmy do Przylądka Drastis, którego białe klify można oglądać na pocztówkach w każdym punkcie z pamiątkami. Wkrótce mieliśmy się przekonać, że w tym przypadku można zapomnieć o photo shopie – kolory są autentyczne. Zatrzymaliśmy się na końcu asfaltowej drogi, skąd rozpościerały się niesamowite widoki. Cześć osób ruszyła pieszo 2 km na kraniec przylądka, szutrową drogą. My wzięliśmy przykład z drugiej części turystów i ruszyliśmy na prawdziwy off-road samochodem, zatrzymując się na kolejnych punktach widokowych i robiąc zdjęcia. Lena zrobiła się małomówna, wszystko skwitowała słowami „piekne widoki”, a czasami nawet nie chciała wyjść z samochodu. Wiedzieliśmy, że coś jest nie tak. Dojechaliśmy na cypel, do którego kierowała nas odręcznie wykonana, drewniana tabliczka z napisem „360 panorama view”. Jakie było nasze (i nie tylko nasze) zaskoczenie kiedy trafiliśmy pod wielką bramę z jeszcze większym napisem „Welcome”, która była opleciona grubym łańcuchem. Pomiędzy dorodnymi oliwkami ktoś się leniwie krzątał wraz ze swoimi kozami i psem, w ogóle nie zwracając na nas uwagi. Przeżyliśmy szok, to tak jakby ktoś wydzierżawił lub kupił Giewont, ogrodził i nie wpuszczał nikogo. Pełni rozczarowania i goryczy zawróciliśmy i skierowaliśmy się w niezwykle zachęcającym kierunku „to the beach”. Plaża okazała się niezwykle malowniczą rozpadliną w klifie, gdzie był dostęp do morza. Ku naszemu zaskoczeniu, ktoś tutaj przytargał również parasole i leżaki, które rozstawił na bardziej płaskiej powierzchni i je wynajmował, jak również lodówkę z zimnymi napojami. Zamiast kąpieli schłodziły mnie słowa – „Grzegorz, ona ma gorączkę”. W tym momencie podziękowałem greckim bogom, że zdecydowaliśmy się zjechać tutaj samochodem. W innym przypadku czekałaby mnie wędrówka z Leną na rękach, w niesamowitym upale i pyle.

Postanowiliśmy kupić jakiś nurofen, odpocząć gdzieś w Agios Stefanos i obserwować pacjentkę. Niestety stan się nie poprawiał znacząco i zmuszeni zostaliśmy wrócić do hotelu. Lena odpoczęła, przespała się w chłodzie, ja natomiast wróciłem do „Znikającej Europy” i rozegrałem pasjonujący mecz siatkówki plażowej w mocno międzynarodowym składzie. Koło godziny 17 Lena była gotowa stawić czoła kolejnym wyzwaniom i rozrywkom. Żeby jej nie forsować wybraliśmy się na krótką przejażdżkę do Kassiopi, gdzie ograniczyliśmy się do spaceru po porcie i pysznych sorbetów. Wracając zatrzymaliśmy się jeszcze nad jedną z plaż Zatoki Apraos, gdzie w zdumienie wprawił nas niezwykle długi i wąski pomost, zrobiony z desek, które wcale bym się nie zdziwił, gdyby wyrzuciło morze na brzeg. Konstrukcja wbrew pozorom była całkiem stabilna, może dlatego, co jeszcze bardziej nas zaskoczyło, że na końcu pomostu woda nie sięgała wyżej niż do kolan. Tak czy inaczej ochrzciliśmy go „grecką robotą”.

Podszedł ostatni wieczór naszych wakacji. Poszliśmy nad „naszą” zatokę. Znajdowała się tam restauracja „Pyramid”, która chwaliła się, że została uznana wg tripadvisora za najlepszą restaurację na Korfu. Nie mogliśmy sobie odmówić. Do wewnątrz zaprosił nas właściciel, opowiadając przy okazji kilka słów o tym miejscu. Skusiliśmy się na talerz różnych owoców morza i grillowane kalmary. Po półgodzinie przyszedł kelner i zapytał – „finished?”, my jednocześnie z uśmiechem odparliśmy „no”. O to nam chodziło, siedzieliśmy na brzegu morza, wsłuchani w szum fal rozbijających się o skały. Owiewała nas przyjemna bryza, rozkoszowaliśmy się grecką kuchnią, Lena grała w minigolfa. Te słowa musiały paść – „może kupimy przyczepę campingową?”    
  • Przylądek Drastis
  • Przylądek Drastis
  • Przylądek Drastis
  • Przylądek Drastis
  • Przylądek Drastis
  • Przylądek Drastis
  • Przylądek Drastis
  • Przylądek Drastis
  • Agios Stefanos
  • Agios Stefanos
  • Przylądek Kefali w Agios Stefanos
  • Port w Kassiopi
  • Widok z Kassiopi w stronę Albani
  • Port w Kassiopi
  • Port w Kassiopi
  • Morskie hodowle
  • Pomost na plaży w Siki
  • Pomost na plaży w Siki