Podróż Korfu - nasze pamiętniki z wakacji - Agios Spyridon czyli nasze Mare Blue



W tym roku nasze plany wakacyjne musieliśmy sprowadzić do lipca lub sierpnia, a to oczywiście zasługa naszej absolwentki pierwszej klasy (dosłownie i w przenośni ;) – Leny. Lato zbliżało się nieubłagalnie i zaczęliśmy nieśmiało snuć plany. Pewnego wieczoru rzuciłem pomysł, żeby pójść do biura podróży i kupić wycieczkę, najlepiej na jakąś wyspę. Żona (Magda) tylko zerknęła na mnie i nawet tego nie skomentowała. Po kilku dniach temat wrócił - zaproponowałem, żeby przejrzeć katalogi… Tym razem Magda zaniepokoiła się, ale w dalszym ciągu traktowała to jak żart. Zajęło mi trochę czasu, żeby ją zapewnić, że mówię całkiem serio. Musiałem przeprowadzić całą argumentację i zachwalać uroki takiego wypoczynku. Nie było łatwo, bo takiego dobrodziejstwa jeszcze nie doświadczyłem na własnej skórze. Mijał czas, a żona była przekonana, że ten niedorzeczny pomysł jeszcze szybciej ulotni mi się z głowy, niż do niej wpadł. Ja twardo stałem na swoim. Nie pomogło nawet wytoczenie dział najcięższego kalibru, czyli straszenie mnie serialem „Pamiętniki z wakacji”, aż w końcu usłyszałem coś w rodzaju „… z Tobą to już koniec…”. Hmm, zacząłem się zastanawiać, w końcu za kilka miesięcy stuknie czterdziestka, czyżby żona widziała coś, do czego ja się nie chcę przyznać…? Tak czy inaczej doszliśmy do porozumienia – a co tam, niech się dzieje wola nieba! Pozostało już tylko wybrać kierunek no i hotel. Nad wyraz szybko nasze palce na mapie spotkały się na wyspach greckich i postukaliśmy przy napisie Korfu. Jeszcze tylko hotel i wakacje zaklepane. W tym temacie całkowicie dałem wolną rękę żonie (oczywiście było to dla mnie bardzo wygodne, a może nawet egoistyczne, bo w wypadku totalnej klapy, nie wszystko pójdzie na moje barki ;) Wybór hotelu był o wiele trudniejszy, w katalogu wszystkie wyglądają pięknie, ale gdzie jest pies pogrzebany? Żona przeczytała wszystkie komentarze, na wszystkich portalach, a jak się trafił negatywny komentarz, to jego autor został gruntownie prześwietlony, czy aby nie jest straszną zrzędą. W taki oto sposób zostaliśmy przyszłymi gośćmi Mare Blue w Agios Spirydon w północnej części Korfu. Pozostały czas mijał nam na kibicowaniu porozumieniu rządu greckiego z wierzycielami, jak również przeglądaniu przewodników, ofert wypożyczalni samochodów, ale chyba w głównej mierze zdjęć z pięknych korfijskich plaż.

Po długich tygodniach oczekiwania nadszedł czas wylotu. Wsiedliśmy do mocno wysłużonego Boeinga 737-800, który nie wiem czemu, ale przywołał mi na myśl Ronalda Reagana :) Może nawet bardziej amerykańskie filmy z lat 80-tych, kiedy podróże podniebne tkwiły w sferze niedoścignionych marzeń. Skojarzenia te chyba wywołała duża liczba aluminiowych elementów foteli (teraz dominuje plastik), ba fotele były nawet pochylane, a w podłokietnikach gniazda na słuchawki (nie działały). Za to z sufitu opuściły się małe ekrany, na których wyświetlane były parametry lotu – jednym słowem – Ameryka. Za oknem zaczęło się robić ciekawie, gdy wlecieliśmy na terytorium Serbii. Monotonne węgierskie równiny przeistoczyły się w góry, które z każdym kilometrem stawały się bardziej nagie. Albanię zapamiętam jako żółty, górzysty kraj. Samolot minął Korfu, ostro zawrócił na północ i podchodził do lądowania w Kerkirze. Cóż to były za emocje! Pas startowy to praktycznie wąska grobla, na dodatek niezbyt długa – co skutkowało ostrym podejściem do lądowania i gwałtownym hamowaniem. Nie obyło się bez pojedynczych pisków bardziej wrażliwych pasażerek.

Po wylądowaniu poczułem się jak w jakimś afrykańskim kraju i nie mam tu na myśli temperatury powietrza. Samolot zatrzymał się tam gdzie po prostu było miejsce, pomiędzy innymi maszynami ustawionymi bezładnie w różne strony. Terminal nie wyższy niż otaczające palmy, a teren lotniska ogrodzony dziurawą siatką i drutem kolczastym. Ruszyliśmy autokarem w stronę naszego hotelu. W milczeniu obserwowaliśmy zabudowania Kerkiry, później mniejsze miejscowości i krajobrazy. Po kilkudziesięciu minutach prawie równocześnie odezwaliśmy się – „widziałaś/eś to? Ale bajzel!” Rzeczywiście obrazki za oknem mogły przypominać jakieś bogatsze państwo afrykańskie – sporo opuszczonych budynków, a na podwórkach zamieszkanych składowiska rupieci różnej maści. Do tego oczywiście chaos na ulicach. Fan motoryzacji może dokładnie prześledzić jej ostatnie 30-lecie. To jest oczywiście pierwsze wrażenie. Są również piękne gaje oliwne (4 miliony drzewek oliwnych na całej wyspie), a pośród nich malownicze, niskie domy z podcieniami, kryte dachówką. Mijamy tawerny, których tarasy zacienione winoroślami wabią gości. W każdym ogrodzie rosną okazałe palmy daktylowe, dorodne cykasy, bananowce, figowce, oleandry, rzadziej drzewka cytrusowe. No i ta woda w zatokach – błekitna – foldery nie kłamały ani trochę. Dojechaliśmy na północ wyspy. Autokar zatrzymał się przy pierwszym hotelu, ale nie było chętnych do jego opuszczenia. Kierowca zachęcał słowami – „Sidari, Panorama”. W końcu podniosła się para, a z ust wczasowiczki można było usłyszeć pełne goryczy i niedowierzania – „Here? Sidari? Panorama?” i jeszcze przy wyjściu bardziej zadziorne – „to na pewno nie jest Panorama w Sidari”. Z twarzy pozostałych turystów można było odczytać coś w rodzaju – „a my paniska jedziemy dalej”. Nasz hotel był ostatni i wysiedliśmy jeszcze tylko z jedną rodziną.

Mare Blue

 

Muszę przyznać, że Magda prześwietliła ofertę i hotel do podszewki. To czego oczekiwaliśmy – dostaliśmy. Bez rozczarowania i szukania dziury w całym oddaliśmy się w pełni odpoczynkowi, starając się podporządkować rytmowi panującemu w hotelu. Okazało się, że z tym rytmem idzie nam najgorzej. Późne śniadanie kontynentalne do 10:30 okazało się zbyt wczesne dla moich dziewczyn. Nie była to wielka strata, bo praktycznie na okrągło można było coś gdzieś zjeść, albo wypić. Wspominaliśmy nasze campingowe śniadania, kiedy pozdrawiali nas Holendrzy idący do sklepiku po crosanty, wracający z zakupami, idący myć naczynia, wracający z gotowym praniem… a my cały czas przy śniadaniu ;) Pomimo przemiłej obsługi i różnorodności menu, pozostałe posiłki również nie dawały nam pełni satysfakcji. Nie trzeba było brać udziału w wyścigu dookoła bufetu, a pomimo to niesamowity harmider nie nastrajał nas do rodzinnego ucztowania. Jakoś przyzwyczailiśmy się, zwłaszcza na wakacjach, do celebrowania wspólnych chwil spędzonych przy stole.

Ponieważ jestem rannym ptaszkiem miałem sporo czasu, żeby popływać w zatoce z maską i fajką w ciszy i spokoju, spenetrować najbliższą okolicę hotelu i zatoki, lub pogrążyć się w lekturze. Nie pamiętam, kiedy udało mi się ostatnio przeczytać trzy książki w dwa tygodnie. Jedną szczególnie polecam – „Głosy starego morza. W poszukiwaniu utraconej Hiszpani” Normana Lewisa.

Animatorzy starali się wczasowiczom, małym i dużym, uatrakcyjnić czas. W ciągu dnia odbywały się różnego rodzaju gry i zabawy zespołowe. Córka jednak najbardziej czekała na wieczorne atrakcje, tak więc braliśmy zarówno bierny jak i czynny udział w ludowych tańcach greckich, pokazach magicznych, grze w bingo, wyborach miss i mistera (tylko biernie ;), fakir show i wielu innych. Odbywały się również mniej oficjalne zawody, np. kto wcześniej zajmie leżak na basenie. Nigdy nie zdążyłem na rozpoczęcie tych zawodów, chociaż zdarzało mi się wyjść na widownię, tzn. na taras z książką już o 7 rano. Wymyśliłem sobie również zabawę w rozpoznawanie narodowości wczasowiczów. Szybko mi się znudziło, bo większość to byli Anglicy, a z nimi najprościej szło. Bo kto jak nie oni noszą zawsze i wszędzie koszulki swoich ukochanych klubów piłkarskich? Kto ma wieczorem najwięcej pustych kubeczków na stoliku? Kto zajada rano tosty z fasolą i pieczonym bekonem? Jaki dzieciak potrafi na obiad nałożyć sobie na talerz pieczone ziemniaki, frytki i ryż? Która pani zachciałaby sobie wytatuować pas od pończoch? Na dodatek notorycznie zderzałem się z nimi w ciasnych przejściach, zapominali że są na kontynencie i obowiązuje ruch prawostronny ;)

Gdy słońce już wysoko stało na niebie, dobiegała końca druga runda water-polo, a co poniektórzy zdążyli zgromadzić już na stoliku całkiem pokaźną wieżyczkę z kubeczków plastikowych, przemykaliśmy na jedną z dwóch plaż. Wybieraliśmy mniejszą, bardziej kameralną, otoczoną wapiennymi skałami, gdzie można było spotkać kolorowe rybki. I to było chyba jednak dla nas największe rozczarowanie – podwodne życie Morza Jońskiego. Mocno nastawieni, jak to się mówi współcześnie na snorkeling, nie znaleźliśmy kolorowego podwodnego świata, licznie prezentowanego na ulotkach miejscowych agencji. Na dodatek wspólne, rodzinne nurkowanie skończyło się bardzo szybko. Powodem było podwodne spotkanie Leny z rybą. Jak nam później relacjonowała, ryba popatrzyła jej w oczy (jednym okiem), była taka szara i srebrzysta i było coś w niej takiego… magicznego. Przez pozostałe dwa tygodnie nie udało nam się namówić córki żeby zanurzyła głowę pod powierzchnię wody z otwartymi oczami. Trudno, pozostało nam lepienie żółwi z piasku, skakanie przez fale (wietrzne dni były błogosławieństwem na nudę). Lena odkryła, że można również pływać, siedząc mi na plecach. Tłumaczę to dużym zasoleniem morza, bo w końcu tostów z fasolką na śniadanie nie jadłem… Miałem również sporo czasu na czytanie. Drugą książkę, którą przeczytałem to była „Camping Story. Wakacje, namiot i rodzinne katastrofy” Emmy Kennedy, jak brzmi recenzja na okładce „Camping Story to idealna lektura dla tych, którzy kochają podróże z namiotem, jak i dla tych którzy ich nienawidzą…” Miałem nadzieję, sądząc po tytule, że ta książka to jeszcze jeden argument, za tym że podjęliśmy w tym roku dobrą decyzję. Jak nie czytałem, to gapiłem się w nieodległe albańskie wybrzeże. Kraj ten w dalszym ciągu wydawał mi się tak bardzo niedostępny, i nie jest to zasługa 70 tysięcy bunkrów Hodży, co raczej surowego krajobrazu, nagich gór, gdzie można było policzyć pojedyncze drzewa. Nocą Saranda kusiła migotaniem setek światełek, za dnia ukazywała się jako jedno, wielkie blokowisko na zboczu spalonej słońcem góry. 

  • Zatoka Agios Spiridon
  • Zatoka Agios Spiridon
  • Zatoka Agios Spiridon
  • Zatoka Agios Spiridon
  • Zatoka Agios Spiridon
  • Zatoka Agios Spiridon
  • Zatoka Agios Spiridon
  • Zatoka Agios Spiridon
  • Zatoka Agios Spiridon
  • Zatoka Agios Spiridon
  • Zatoka Agios Spiridon
  • Zatoka Agios Spiridon
  • Zatoka Agios Spiridon