Na ostatni dzień, w którym mieliśmy do dyspozycji samochód, zostawiliśmy sobie coś co można określić crème de la crème - trekking po Ponta de São Lourenço. Po drodze postanowiliśmy jeszcze raz nacieszyć oczy widokiem na Câmara de Lobos z Miradouro de Winston Churchill, miejsca z którego ten polityk malował panoramę miasteczka. Jeszcze raz rzucić okiem na północne wybrzeże tym razem z punktów widokowych koło Porteli. Potem już tylko Ponta de São Lourenço. Charakterystyczna sylwetka półwyspu wita i żegna każdego turystę, który przylatuje na Maderę bo nad nim samoloty podchodzą do lądowania i nad nim przelatują po starcie z lotniska. Kilka dni wcześniej byliśmy na półwyspie ale wówczas ograniczyliśmy się do podziwiania go z punktów widokowych koło parkingu. Teraz przyjechaliśmy żeby przejść szlakiem wzdłuż półwyspu. Pogoda była piękna. Dobrze, że wiał dość mocny wiatr bo upał nie był tak dokuczliwy. Długość szlaku to 8 km i mimo że cały czas idzie się albo pod górę albo w dół to widoki są tak oszałamiające, że nie czuje się zmęczenia. Surowy, wypalony słońcem (choć na wiosnę jest podobno zielony) półwysep co chwilę dostarcza nowych, spektakularnych widoków. Brakuje słów, to trzeba samemu przeżyć a raczej przejść. Wracając postanowiliśmy jeszcze zajrzeć na Rua de Santa Maria w Funchal by zobaczyć jak nasza ulubiona uliczka prezentuje się wieczorem.
Oddając samochód okazało się, że przejechałem 1058km. Dużo biorąc pod uwagę, że Madera ma zaledwie 53km długości i 23km szerokości. Jeszcze trudniej uwierzyć, że na tak małej powierzchni można zobaczyć tak różnorodne krajobrazy i panuje tak różnorodny klimat.
Przez ostatnie dwa dni miałem czas by nacieszyć się słońcem w Cahlecie a wieczorem posłuchać akustycznych koncertów popijając Maderę. Nawet nocne wrzaski ptaków przestały przeszkadzać. A wcześniej był z tym problem… Każdego wieczoru, punktualnie o 23, gnieżdżące się w klifie do którego przyklejony był mój hotel, ptaki podobne do mew choć podobno mewami nie były, zaczynały koncert. Latały i wydawały dziwne dźwięki. Mi to kojarzyło się z odgłosami gry komputerowej. I tak co noc aż do piątej rano...
Jadąc na lotnisko wyjątkowo pięknie prezentowały się Ilhas Desertas (Wyspy Pustynne) oświetlone przez zachodzące słońce. Jakby tym pięknym widokiem chciały zaznaczyć, że o nich zapomniałem. Te niezamieszkane przez ludzi wyspy są kolonią lwów morskich. Obejrzenie tych stworzeń jak i wielorybów jest dla mnie pretekstem by na Maderę powrócić.
Na lotnisku okazało się, że różnica między moim bagażem przy wjeździe i wyjeździe wynosi kilkanaście kilogramów?! To za sprawą sporego zapasu wina Madera, które miałem zamiar wywieźć (na szczęście skutecznie). Wystarczy na kilka jesienno-zimowych miesięcy…