Trafiliśmy do hostelu Lazybones i rzeczywiście życie tam płynie leniwie. Młodzi, piękni i bogaci turyści ze Stanów i Europy moczą nogi w basenie trzymając na kolanach laptopy. Łukasz prychał, że to ‘’warszawka’’, ale pokoje były ładne, łazienki czyste, śniadania europejskie, a mnie właśnie zamarzyła się jajecznica.
Leon to historyczna stolica, założona u stóp wulkanu Momotombo, drugie pod względem liczby ludności miasto Nikaragui [ ok. 200 tyś.] czego w centrum nie widać. Co ciekawe, pierwotnie powstało 30 km dalej. Gdy w XVII wieku wulkan wybuchł, miasto zbudowano od nowa w innym miejscu [ co dawniej często praktykowano w tej części świata]. Kilka wieków później ruiny pierwszego miasta wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO, podobnie jak XVIII-wieczną katedrę drugiego. Jej potęgi jednak nie odczuliśmy, bo przebudowywany plac przed kościołem był ogrodzony blaszanym płotem i zabrakło miejsca na perspektywę. Ale wiem jedno, że katedra wiele starci gdy wreszcie miejscowe władze znajdą pieniądze na jej odrestaurowanie i ze ścian zniknie wiekowy osad.
W samym mieście atrakcji nie jest zbyt wiele i najwyraźniej ma to rekompensować mnogość barów, restauracji i kawiarni przypadających na metr kwadratowy ścisłego centrum, od niezwykle klimatycznych ze stołami bilardowymi gdzie jednak miejscowi patrzyli na nas krzywym okiem, do takich z wnętrzami urządzonymi minimalistycznie, wg europejskich wzorów, na które krzywym okiem patrzyliśmy my. Wybraliśmy coś pomiędzy, a głównym bohaterem wieczoru stał się obrzydliwie słodki, kolorowy drink z wisienką.
Leon było pierwszym miastem w naszej środkowoamerykańskiej podróży, które spodobało się nam bezdyskusyjnie. Ma w sobie coś z ducha karaibskiego z kolonialną, kolorową architekturą, ale da się też wyczuć wciąż błąkającego się po ulicach ducha rewolucji. W 1956 roku od kul wystrzelonych przez poetę Rigoberto Lopeza Pereza w Leon zginął dyktator Anastasio Somoza Garcia, a niecałe 20-a lat później miasto było jednym z głównych ośrodków działalności sandinistów, walczących przeciwko jego synowi, Anastasio Somozie Debayle. Skorumpowany, słynny z wyjątkowego okrucieństwa klan rządził Nikaraguą 43 lata, od 1936 do 1979 roku i dopiero lewicowy FSLN – Sandinistowski Front Wyzwolenia Narodowego odsunął go od władzy po krwawej wojnie domowej. Pierwszy człon tej nazwy pochodzi od nazwiska walczącego w latach 30 z amerykańską okupacją Augusto Sandino, zamordowanego z rozkazu pierwszego Somozy, mimo zawartego z nim rozejmu. Na czele FSLN przez większość swojego życia stał obecny prezydent Nikaragui [ 2013 r. ] Daniel Ortega. Przejął władzę po rewolucji, potem trzykrotnie przegrał głosowanie, by w końcu w 2007 roku zostać prezydentem. My przyjechaliśmy do Nikaragui tuż po wyborach, w których został wybrany na kolejną kadencję.
Ducha rewolucji czuć w Leon pewnie dlatego, że … go widać. Ściany wielu budynków, zwłaszcza w rejonie Uniwersytetu są ozdobione muralami sławiącymi rewolucję i jej ofiary. Głównych bohaterów upamiętniono na placu tuż przy katedrze i w Izbie pamięci – dość kuriozalnej. Po pierwsze żeby ją zwiedzić trzeba wejść do… przychodni. Zajmuje pół recepcji i ze swoimi komunistycznymi hasłami i powyginanymi zdjęciami rewolucjonistów przypomina nasze propagandowe gazetki ścienne z lat 50. ‘’Pamiątki’’ schowane są w zakurzonych gablotach i nawet ktoś kto zna hiszpański niewiele się tam dowie, co nie znaczy, że nie warto próbować.