W biurze za wizę liczą sobie niemal 3 razy więcej ( oficjalnie kosztuje 30 USD), za to zrobią fotki potrzebne do wizy, wypełnią dokumenty, przeeskortują przez tajski punkt graniczny i dalej autobusem po moście przyjaźni, aż do punktu granicznego po stronie laotańskiej. Tam dopiero promesy zamienia się na wizy. Biuro również zorganizuje transport do centrum Vientiane ( kilkanaście kilometrów).Na granicy Marek widzi kolejkę, wolimy więc załatwić wizy przez pośrednika. Zbijamy cenę do 100 USD za dwie. Nie mamy gotówki, a kartą płacić nie można. Ostatnio cały czas korzystalismy z karty Marka. Daję więc mu swoją i wysyłam tuktukiem do najbliższego ATM-u. Najbliższy ATM nie działał, więc Marek pojechał do centrum. Tam okazało się, że pomylił numer powtórzył to samo po raz drugi....i karta przepadła. Natychmiast porozumiał się z bankiem. Tam odpowiadają, że co najmniej za 2 dni odzyskamy kartę.My potrzebujemy dzisiaj!...a jest sobota. Bank wzywa specjalny team, który zajmuje się atm-ami. Czekamy ok 7 godzin, ale kartę odzyskujemy! Tym razem Marek ma już poprawny kod. Wkłada kartę do bankomatu w obecności pracownika banku, wstukuje kod i....karta przepadła ponownie!!!!!!!! Nikt nam nie powiedział, że powinniśmy zadzwonić najpierw do mojego banku i poprosić o "wyzerowanie". Tym razem tajski bank odmawia współpracy i zostajemy wyłącznie z jedną kartą. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do banku i poprosiłam o wydanie duplikatu. Jednak okazało się, że za nic w świecie nie wyślą karty za granicę...nawet do polskiej placówki dyplomatycznej. Banku nie interesuje, czy klient właśnie został bez grosza przy duszy, że zaraz będzie zdychał z głodu...takie mają wytyczne i już. Jakże inne było podejście banku z Australii.