Po kilkunastu minutach jazdy zatrzymujemy się w wytwórni, która również prowadzi sprzedaż, dywanów. Latający dywan z całą pewnością nie pochodził z Maroka, niemniej jednak to właśnie w tym kraju, a zwłaszcza w Atlasie można zobaczyć najpiękniejsze dywany. Jest to tradycyjne unikatowe rzemiosło, którym trudnią się kobiety. Tkane w kilku rodzajach, jako kilimy, narzuty, dywany tarasowe i domowe charakteryzują się niezwykłym bogactwem kolorów, wzorów fakturalnych i ornamentyki. Dywany Berberów zachowały swoją oryginalność, geometryczne wzory nie są przypadkowe, mają swoją symbolikę.
Oglądamy dywany z rejonu Glaoui o wzorach i kolorystyce, którą preferowali paszowie Marrakeszu z rodu Glawich. Wytwórnia reklamuje się na zewnątrz warsztatu, na trzepaku i drzwiach wiszą kolorowe kobierce. Wewnątrz przy krosnach siedzi starsza kobieta, nie zwracająca na nas uwagi, sprawnie i szybko wiążąca węzełki, tkaczka. Zaproszeni do obejrzenia wyrobów manufaktury zasiadamy na ławach nakrytych wyrobami tego warsztatu. Po chwili zostajemy zarzuceni różnej wielkości dywanami i kilimami utkanymi z sizalu, te są jednolite, aż do tych z wełny zaskakujących feerią barw. Na koniec pokazu pokazano nam obrusy, oczywiście ręcznie haftowane.
Na podwórku przed wytwórnią kręci się grupa chłopców. Dzieci z sąsiedztwa, ale brak wśród nich dziewczynek. Mam jeszcze cukierki typu landrynki, co prawda nie jest to pełne opakowanie, ale postanawiam dać tym dzieciakom, które w żaden sposób nie narzucają się nam. To co później się dzieje świadczy o świetnym zorganizowaniu tej grupy. Mimo, że cukierki dostaje najmniejszy chłopiec, przekazuje je najwyższemu, pewnie najstarszemu i ten dzieli po równo zatrzymując dla siebie metalowe pudełko.
Wjeżdżamy na trasę wiodącą bezpośrednio do Marrakeszu. Poza wspaniałymi widokami gór, są miejsca w których krew mrożą w żyłach warunki na drodze. Droga pnie się coraz wyżej, a wybudowana została w naturalnych górskich warunkach. Często więc wyjeżdżamy zza ściany masywu nie widząc co jest za nim. A po przeciwnej stronie przepaść!. Kierowcy marokańscy to czołówka Formuły 1! Co chwilę odzywa się klakson, to nasz Hassan informuje kolegów za skalnej ściany, że jest po drugiej stronie! Umiejętności ma niesamowite! Sprawnie pokonujemy wszystkie zakręty i wjeżdżamy na przełecz, którą francuskie oddziały przeszły do ksaru Ait-ben-Haddou. Zatrzymujemy się na przełęczy na której za pół ceny w stosunku do oferowanej wcześniej, kupuję piękne ogromne złote kule osadzone w srebrnych koszyczkach. To marokański bursztyn oprawiony w berberyjskie srebro. Będzie to najpiękniejsza pamiątka z Maroka. Za 100 km Marrakesz!!!
W tytule podróży podałam miasto, które leży ok. 20 km od tego przez które faktycznie przejechaliśmy po przekroczeniu przełęczy. (powinno być Taddert, ale oczywiście umieszczany był przy wybrzeżach Aftryki).