Podróż Tam gdzie nie ma drzew - dookoła Islandii - Gorące źródła Kjolur



Z Reykjavikiu zaplanowałem przejazd do Akureyri, drugiego co do wielkości samodzielnego miasta na Islandii. Są co prawda większe miasta, jednak wszystkie znajdują się w sąsiedztwie Reykjaviku i są de facto jego dzielnicami. Stąd 18-to tysięczne miasto wraz z przyległościami jest drugim co do wielkości rejonem urbanizacyjnym na Islandii. Jest to co najmniej zabawne, szczególnie z perspektywy mieszkańca 19-to tysięcznego miasteczka na północy Wielkopolski.

Wracamy jednak na Islandię.

Wynająłem samochód, jedenastoletnią Toyotę Landcriuser w wersji Arctic z 38” calowymi felgami i ruszyliśmy na północ. Najpierw sławną drogą numer 1 aż do Selfoss, gdzie zrobiliśmy zakupy, a potem ruszyliśmy na północ drogą 35. Po drodze pierwsze spotkanie z wulkanem. Niewielki wzniesienie koło drogi kryło w sobie malownicze jeziorko we wnętrzu wulkanu Kerið. Po krótkim postoju jedziemy dalej na północ. Mijamy pole geotermalne z gejzerem Strokkur, zakładałem, że jeszcze tu wrócimy pod koniec podróży, i zatrzymujemy się przy Gulfoss. Parking zapchany autokarami, busami i wynajętymi samochodami. W towarzystwie nieodłącznych meszek, które będą towarzyszyły nam już do końca podróży, gdy tylko znajdziemy się w pobliżu wody, idziemy zobaczyć podobno najbardziej malowniczy wodospad Islandii. Widok rzeczywiście nie rozczarowuje. Niestety słońca jak na lekarstwo i jedyne w miarę niezłe zdjęcie robię już w drodze powrotnej, kiedy pojawia się dosłownie na moment.

Po spożyciu tradycyjnej zupy z wkładką jagnięcą, ruszamy dalej na północ. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki droga asfaltowa przechodzi w szuter i znikają gdzieś ciągnące sznurem samochody i autokary. Możemy po raz pierwszy poczuć się naprawdę sami (no prawie). Nie miałem wcześniej doświadczeń z jazdą terenówką. To nowe doświadczenie i cieszę się,  że zacząłem od drogi o mniejszej skali trudności. Uczę się prowadzić wielką Toyotę, która na asfalcie nieco myszkowała, ale na szutrze sprawuje się fantastycznie. Idzie do przodu jak przecinak. Sama przyjemność słuchać głębokiego pomruku diesla spod maski i obserwować cudowny krajobraz. Warto dodać, że na drogach szutrowych obowiązuje specjalna etykieta. Teoretycznie obowiązuje jakieś ograniczenie prędkości, jednak nie wiem jakie i nie zauważyłem aby ktoś go przestrzegał. Jednak na widok samochodu jadącego z przeciwka powinno się zwolnić aby nie ryzykować uszkodzenia szyb. Podobnie widząc w tumanie kurzu z tyłu zbliżające się światła, powinniśmy grzecznie zjechać na bok i ustąpić miejsca. Nie zawsze jest to możliwe, ponieważ często droga jest zbyt wąska i ma wysokie pobocza ułożone z kamieni odgarniętych z głównej trasy.

Wracamy jednak na trasę na północ. Obawiałem się trochę, czy plan przejazdu do Akureyri w jeden dzień nie jest zbyt ambitny, tym bardziej, że chcieliśmy zobaczyć po drodze jeszcze kilka miejsc, ale uprzedzając wypadki, udało się bez specjalnego pośpiechu.

Po drodze mijamy piękne jeziora i góry częściowo schowane w niskich chmurach. Na razie nie pada. Próbujemy zjechać do doliny Kerlingarfjöll podobnie przepięknej, otoczonej wysokimi górami. Niestety zaczyna padać i po dojechaniu na miejsce nic kompletnie nie widać. Zawracam na parkingu i jedziemy dalej na północ drogą F35. Przy okazji po raz pierwszy próbuję przejechać wpław przez średniej wielkości rzeczkę, choć nowy mostek jest nieopodal. Taki mały test. Bawię się jak dziecko, ale duszę mam na ramieniu. Pamiętam bowiem warunki wynajmu samochodu, w których stało jak wół, że co prawda mogę jeździć TYM samochodem po wszystkich drogach ‘F’ czyli terenowych i mam pełne ubezpieczenie, ALE ubezpieczenie nie obejmuje uszkodzeń powstałych podczas przekraczania strumieni, stawów, rzek i w ogóle wszelkiej wody. Dość zabawne biorąc pod uwagę, że poza drogą 35 i kilkoma bardziej komercyjnymi odcinkami szutrówek, nie ma możliwości nie przejeżdżać wpław przez rzeki. W interiorze nie ma mostów (poza naprawdę dużymi rzekami) i jest to konieczne. Czyli ryzyko w takich wypadkach bierzemy na siebie… Trudno. „No risk no fun”

Dalej w drodze zatrzymujemy się w Hveravellir, niewielkiej oazie ciepłej wody, leżącej kilka kilometrów na zachód od F35. Malownicze jeziorka bulgocą błotem i gorącą wodą, a liczne tabliczki ostrzegają przed zbaczaniem ze ścieżki, bo ziemia może mieć temperaturę powyżej 100 stopni. W Hveravellir widzimy po raz pierwszy tradycyjną chatę krytą torfem. Później zobaczymy ich jeszcze wiele. Zaliczam kąpiel w niewielkim baseniku przy zewnętrznej temperaturze kilka stopni na plusie i jedziemy dalej na północ. Docieramy ponownie do JEDYNKI i kierujemy się na wschód. 

  • fumarola
  • Hveravellir
  • strumyk
  • kąpiel
  • esencja
  • pierwsze wody na foty
  • Kerið