Do Göynük małego miasteczko położonego 7 km na wschód od Kemer wybieramy się ostatniego dnia pobytu. Grupa skorzystała z proponowanej wycieczki fakultatywnej na górę Olympos, a my po wczorajszej uczcie dla ducha, jaką było Demre - Myra postanawiamy spełnić prośbę naszej córki, która zażyczyła sobie ... czarne oliwki z bazaru:)
Ciężkie chmury nie zwiastują niczego dobrego, ale zaopatrzeni w parasol i informację od pilotki o odbywającym się w piątki targu, wyruszamy dolmuszem odjeżdżającym z przeciwnej strony hotelu, na zakupy. Już w busiku zawieram znajomość z tubylcem, który informuje mnie gdzie mieści się bazar i zaprasza po zakupach do swojego sklepu. Po niecałym kwadransie jesteśmy na miejscu. Po przeciwnej stronie ulicy wzrok przyciąga duży, nowy meczet. Przechodzimy więc i jesteśmy na targu. Muezin śpiewa nawołując na południową modlitwę. Zanim zrobimy zakupy postanawiamy zobaczyć miasto. Idziemy wzdłuż masywu górskiego rysującego się we mgle po lewej stronie dochodząc do przedmieść, raczej typu wiejskiego. Małe drewniane, czasem murowane domy. Gdzieniegdzie kury i kaczki. Gdy dochodzimy do starego meczetu, zaczyna padać więc postanawiamy wrócić. Spacerujemy między straganami na których jest wszystko to, czego w Polsce o tej porze roku brak. Piętrzą się kopce truskawek, pomidorów i bakłażanów. Za szybami jedyne w swoim rodzaju twarogi typu feta i solany, podwędzane sery kozie i owcze. Jest też mnóstwo oliwek. Podczas rekonesansu zrywa się ulewa. Pomimo parasola zaczyna chlupać nam w butach i w jednej chwili jesteśmy przemoczeni. Wchodzimy do pobliskiego baru, bo to raczej nie kafejka, ze stolikami również na ulicy osłoniętymi przed deszczem długim daszkiem. Wszystkie miejsca są zajęte. Właściciel sadza nas przy stoliku na zewnątrz w towarzystwie młodego Turka. Zamawiam herbatę, Turek częstuje specjałem wyglądającym jak nasz naleśnik tylko znacznie mniejszym. Ale za to w smaku, poezja J ! Wymieniamy kilka grzecznościowych uwag i obserwujemy jak w stronę meczetu podążają mężczyźni, również odchodzący od straganów. Na szczęście ulewa kończy się, gdy dopijamy herbatę. Żegnamy się z przyjaźnie nastawionymi tubylcami, szybko dokonujemy zakupu tego co kojarzy nam się z tureckim jedzeniem i wracamy do głównej ulicy. Niespodziewanie kątem oka widzę jakiś bus. Macham ręką i… już jedziemy do Kemer.