Charakterystyczne dla wyspy są dwie imprezy: Full Moon Party i Black Moon Party. Wtedy to zagraniczni turyści zbierają się na południu wyspy by spożyć w towarzystwie duże ilości alkoholu i pomalować ciało neonową farbą.
Po wyspie można poruszać się tylko wynajętą taksówką (wieloosobową, na zamówienie) albo motorem. Motor to wersja dla odważnych i zaprawionych w boju kierowców. Tajlandczycy dość często kombinują przy oddawaniu skuterów tłumacząc, że "coś się zepsuło" i żądając 8000$ dolarów (bądź podobnej kwoty), która ma pokryć koszty naprawy rzekomej usterki.
Po wyspie można się też przechadzać. Niełatwo jest samotnie gdzieś dotrzeć, bo do wyboru mamy betonową, krętą drogą prowadzącą do kolejnych resortów (widoki średnie) bądź wyprawę przez puszczę. W puszczy jak to w puszczy, wędrówka małą ścieżką w krzakach może być całkiem przyjemna, dopóki owa ścieżka nie skończy się na przykład urwiskiem skalnym wpadającym wprost do morza...
Na wyspie dominują drewniane domki przy samej plaży. Ja mieszkałam przy Coral Beach na północy. Dookoła nie było żadnych atrakcji turystycznych ani sklepów. Turyści byli bardzo spokojni i rzadko można było zobaczyć większą ich grupę. Domek który wynajęłam był jednym z najbardziej oddalonych od plaży (20 metrów). Można powiedzieć, że stał trochę w głębi puszczy. Z tego powodu po dwóch dniach zawitało do niego stado mrówek, pająk wielkości czajnika (tak, był wewnątrz bungalowu i skakał po ścianach!) oraz oczywiście najrozmaitsze latające owady. W domku był kibelek z prysznicem i moskitiera nad łóżkiem (niestety dziurawa w wielu miejscach). O 2 w nocy codziennie zanikał prąd i wracał do obiegu po 7 rano, a czasem nie wracał...
Dużą frajdę stanowiły dla mnie spadające z drzew kokosy (lepiej nie kłaść się pod palmami). Uwielbiałam raczyć się świeżym owocem. Początkowo (po półtorej godziny walki wręcz) sama obrałam i rozłupałam to cudo wydobywając zeń cudowny w smaku miąższ. Następnymi okazami na moją prośbę zajął się (używając do tego zgrabnie maczety) pan obsługujący lokalną restaurację.
Pogoda pod koniec sierpnia zdecydowanie nie dopisała. Praktycznie nie widziałam słońca (świeciło może przez parę godzin jednego dnia), piasek był mokry i dość często padało. Podwodne dno po przekroczeniu odległości jednego metra od plaży zamieniało się w kamienisto-koralową masę po której niefajnie jest chodzić.
Wybitna rzecz jedzeniowa zdecydowanie warta spróbowania to sok ze sweet lime. Owoc ten podobny jest do limetki, jednak jest większy i ma bardziej zieloną skórkę (ciemniejszą). W tamtych rejonach wnętrze owocu jest intensywnie pomarańczowe.