Na przejaśnienia tego dnia nie było szans, zatem trzeba było się cieszyć tym co się ma. Po osuszeniu najbardziej niezbędnych części garderoby, ruszyliśmy na podbój miejsca, któremu obfite opady dodają jedynie uroku. Mowa tutaj o udekorowanej licznymi wodospadami rzece Garwnant, w którą prawdziwe życie wstępuje gdy trochę popada.
Spacer zaczęliśmy od okolic jeziora Llwyn-on, kilka kilometrów na południe od górki Pen y fan, a później ścieżką wzdłuż rzeki. Wrażenia zapachowe i widokowe dzikiego lasu po deszczu oraz rwących, pełnych po opadach potoków były niezapomniane. Jest też coś wyjątkowego w zieleni walijskiej, bo wydaje się być tak jaskrawa, że aż kuje w oczy.
Walia, pomimo że oczekiwania nie były duże, zachwyciła nawet ze swoim deszczem i pochmurną pogodą przez większość pobytu. Dlatego też nawet zanim ruszyliśmy w drogę powrotną, zaczęliśmy planować powrót w te tereny za kilka tygodni, tyle że przy bardziej sprzyjającej aurze.