Już jak cywilizowani ludzie, czyli samochodem udaliśmy się na południe wyspy, aby zdobyć najwyższy punkt wyspy, mierzący 241 m. n.p.m. St. Boniface Down . Podejście od strony Nansen Hill było dosyć łatwe, jednak pogoda trochę zepsuła wrażenia, bo nie dane nam było podziwiać panoramy wyspy, przez deszczową i mglistą pogodę.
Wzgórze opuściliśmy stokiem południowym, wprost na uroczo położone miasteczko Ventnor. Pokręciliśmy się po jego krętych uliczkach, angielskim zwyczajem zatrzymaliśmy się na ciastko z herbatą i udaliśmy się w drogę powrotną. Tym razem wzdłuż plaży na pn-wschód, a później lasem od strony Steel Bay udało nam się dotrzeć na parking.
Ambitny plan zakładał też pokręcenie się po Yarmouth, miasta z którego mieliśmy wziąć powrotny prom. Niestety po raz kolejny obfity deszcz spowodował, że plany spełzły na niczym. Zamiast kręcić się po mieście utknęliśmy w pubie.
Niemniej całą wycieczkę należy uznać za udaną, chociaż wiele zostało jeszcze do zobaczenia, szkoda tylko było zachodu z rowerami (musiałem zamówić dodatkowe mocowania na dach), bo niestety wbrew marketingowi, daleko jeszcze temu miejscu do „raju dla rowerzystów”.