Po dotarciu do Stalheim, około godziny 17:00, zachęcani przez Andresa – miłego pana będącego właścicielem wynajmowanego przez nas domku i nie chcąc marnować wakacyjnego czasu, udaliśmy się na krótką przechadzkę wzdłuż stoku góry Brekkanipa (1194m), u podnóży której zamieszkaliśmy.
Kilkukilometrowa trasa nie wydawała się wielkim wyzwaniem na mapie, jednak już po pierwszych kilkuset metrach wiedzieliśmy, że w rzeczywistości może okazać się nieco większym wyzwaniem.
Wiosenne roztopy, poprzecinały szlak licznymi strumyczkami, co znacznie spowolniła wspinaczkę. W ogóle ciężko tutaj mówić o szlaku jako takim, bo oznaczenia momentami były bardzo trudne do wypatrzenia, niewiele było też punktów orientacyjnych. Kwestią czasu było to, że się zgubimy. Stało się to po około 3 kilometrach gdy dotarliśmy do linii śniegu (czego mieliśmy unikać). Niemniej kontynuowaliśmy wędrówkę z grubsza w kierunku pd-zach i po jakimś czasie odnaleźliśmy się, żeby znowu się zgubić. Ten schemat powtarzał się jeszcze kilka razy, także w drodze powrotnej. Pierwotny plan zakładał, że dotrzemy w okolice mniejszego szczytu Midmorgehaugane (975m), gdzie szlak zaczynał schodzić w dół, z powrotem do Stalheim. Niestety okazał się on kompletnie zasypany śniegiem, a że przez przypadek nie wzięliśmy ze sobą nart, jedyną „drogą” powrotną była ta którą dotarliśmy czyli prowadzącą przez śniegi, strumyki, podmokłe łąki i strome skały. Niestety innej opcji nie było, także atmosfera zrobiła się lekko nerwowa bo było już po 8, a więc pozostało zaledwie kilka godzin do zmroku, a do zrobienia było jeszcze dobre kilka kilometrów.
Tekst skopiowany z bloga: http://wrozjazdach.blogspot.co.uk/2012/11/horror-wsrod-czerwcowych-roztopow.html