8. września 2008 r.
Mija kilka dni zanim znowu przybywamy do Piombino. Tym razem kierujemy się do portu promowego. Chcemy popłynąć na Elbę. Rozpatrujemy dwa warianty: zostawimy samochód na parkingu w porcie i popłyniemy bez niego, albo pakujemy samochód na statek. Wybieramy drugi. Chcemy nie tylko spacerować po mieście, ale także pojeździć po wyspie.
Przed wyjazdem nie planowaliśmy odwiedzenia Elby. Niewiele wiemy o samej wyspie. Nie znamy nawet miejscowości, które tam się znajdują. Oczywiście jak większość wiemy, że była ona miejscem zesłania Napoleona, ale nie chcemy iść jego śladami. Pragniemy podziwiać klimat tego miejsca.
Sprzedający bilety proponuje nam prom do Portoferraio, największego miasta na wyspie, którego nazwy na początku nawet nie potrafimy wymówić. Zgadzamy się. Bilety nie są tanie: przewóz samochodu - 75 euro i po 10 euro za osobę w jedną stronę.
Prom jest prawie pełny. Zajmujemy miejsce na górnym pokładzie. Słońce świeci niemiłosiernie. Patelnia. Lekki chłodzący wiaterek. Gdy wypływamy w morze przez cały czas podziwiamy widoki morza i okolicznych wysepek. Gdzieniegdzie widać żagle małych jachtów. Mijamy prom płynący w przeciwnym kierunku. Rejs trwa nieco ponad godzinę.
Elba to nie jest płaska wyspa. Skaliste zbocza, wysokie klify i duże różnice wysokości, o czym przekonamy się już wkrótce. Pertoferraio leży w niewielkiej zatoce od północnej strony. Wpływamy do portu mijając małą latarnię morską. Miasto ulokowało się malowniczo na łagodnym zboczu. Twierdza także zbudowana została tarasowo.