Dzień drugi.
Wieczorem mecz. Mieliśmy dużo czasu więc wybraliśmy się do Montserrat. To miejsce dla Katalończyków szczególne, tu znajduje się najważniejsze sanktuarium religijne, które jest również symbolem katalońskiego nacjonalizmu. Reżim Franco nie zdołał albo nie odważył się zdobyć Montserrat. W ciągu 40 lat trwania reżimu, kiedy język kataloński był oficjalnie zakazany, na Montserrat śluby i chrzciny odbywały się po katalońsku. Na Montserrat („wyszczerbioną górę”) można dotrzeć kolejką podmiejską z Placa d’Espanya a następnie kolejką linową pod klasztor (dla mających lęk wysokości jest drugi wariant: kolejka szynowa). Na najwyższy punkt masywu Montserrat, Sant Jeroni można dotrzeć jeszcze jedną kolejką szynową. Wszystkie przejazdy kolejkami, włącznie z przejazdami metrem do i z Pl.d’Espanya w ramach jednego biletu. Bardzo wygodne. Po całym masywie prowadzi wiele szlaków a widoki są wspaniałe. Przy dobrej widoczności widać całą Katalonię także Pireneje, Mount Canigo we Francji a nawet Majorkę. Nieco poniżej szczytu obok klasztoru Benedyktynów znajduje się słynne sanktuarium Mare de Deu de Montserrat a w nim Czarna Madonna, ukochana przez Katalończyków, nazywana w ich języku La Moreneta (Czarnulka). By dostać się przed jej oblicze staliśmy ponad godzinę w kolejce. Potem jak większość pielgrzymów dotknęliśmy kuli w dłoni XII-wiecznej Madonny wypowiadając przy tym życzenie.