Późnym wieczorem mijaliśmy piękny wodospad Godafoss czyli Wodospad Bogów. Potem nocleg przed Akureyri na nieczynnym kempingu Vaglaskogur
Następnego dnia całe dopołudnie zwiedzaliśmy Akureyri - drugie co do wielkości miasto Islandii.
Dalsza droga wiodła przez Dalvik do Olafsfjordur małego miasteczka położonego u podnóża pokrytych śniegiem gór. Zimą panują tu dobre warunki narciarskie, czego dowodem było min. to, że na kempingu spaliśmy u podnóża skoczni narciarskiej, w sąsiedztwie były też baseny kąpielowe.
Wieczorem zostaliśmy zaproszeni na kolację do islandzkiej rodziny (znajomi naszego przewodnika). Po naszych "puszkowych" posiłkach kuchnia Pani domu smakowała wyśmienicie, mogliśmy porozmawiać i poznać bliżej codzienne życie Islandczyków. Była też degustacja mięsa rekina (mnie wystarczył już sam zapach). Na zakończenie naszej wizyty zostawiliśmy też jakieś pamiątki przywiezione z Polski.
Przy okazji dodam, że zawsze na swoje wyjazdy zabieram ze sobą jakieś gadżety z Polski i Poznania, tak na wszelki wypadek, bo zawsze przydają się przy podobnych spotkaniach.
Kolejny kościółek mijany po drodze. Stał samotnie w polu ale był pełen uroku. W środku kilka małych ław, mieściło zaledwie kilka osób.
Kolejna farma - muzeum była w Glaumber. Zabudowania pochodzą z XVIII i XIX w., pokryte darnią, są jednym z najlepiej zachowanych tego typu obiektów na Islandii. Z zewnątrz wygląda to na skupisko domków, dopiero po wejściu do środka przekonujemy się, że wszystkie 12 pomieszczeń połączonych jest wspólnym korytarzem. Obecnie mieści się tu muzeum, w którym możemy obejrzeć min. meble, ubiory, sprzęty kuchenne czy instrumenty muzyczne.
Zatrzymaliśmy sie też przy malutkich, ale ładnych wodospadach Hraunafoss i Barnafoss.
W okolicy Husafell znajdują się rozległe pola lawowe, które kryją kilka dużych korytarzy lawowych. Tworzyły się one pod skorupą zastygłej już lawy przez strumienie roztopionej magmy. Teraz po wielu latach te korytarze zapadają się i naszym oczom ukazują się jaskinie. Niestety wejście w głąb tych rozpadlin wymaga odpowiedniego sprzętu, więc daliśmy sobie spokój ze zwiedzaniem.
Kolejna fotka to tęcza przed Rejkiavikiem.