Podróż Norwegia po studencku - Oslo - Trondheim



Stojąc z plecakami na chodniku, odprowadziliśmy wzrokiem znajomego Opla i zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy zdani na samych siebie, dość daleko od domu, bez funduszy, żeby szybko i komfortowo wrócić do Polski. Czyli przygoda się zaczyna! Nieśmiało zaczęliśmy się rozglądać dookoła, wszystkie napisy w jakimś kosmicznym, zupełnie niezrozumiałym języku. Pamiętam, że wtedy poczułem się jeszcze bardziej obco. Nie licząc górskich wypadów do Czech lub na Słowację, Norwegia była moim pierwszym wyjazdem na tzw. "zachód". Pierwsze kroki skierowaliśmy na dworzec, żeby pozbyć się przygniatających bagaży. Pierwszą godzinę zajęło nam oswajanie się z automatem do wymiany walut. Nie mogliśmy uwierzyć, że nam nie połknie naszych 10 marek niemieckich i z uporem maniaka szukaliśmy kantoru. Kolejna godziana zeszła nam na upychaniu placaków do jednej szafki depozytowej (żeby było taniej) - po ich wyjęciu szafka już nie wróciła do poprzednich kształtów ;) Zostało nam niewiele czasu i ruszyliśmy "na miasto". Oslo chłonęliśmy zachłannie, wszystko było nowe i jakieś inne. Najwięcej czasu spędziliśmy w dzielnicy portowej, ulicy pełnej knajpek z widokiem na statki, promy, jachty, łódki, kajaki...

Nadchodził wieczór i trzeba było rozejrzeć się za noclegiem. Wyjechaliśmy z miasta metrem, które zamieniło się w kolejkę naziemną. Końcowa stacja zlokalizowana była praktycznie już w lesie, po ciemku znaleźliśmy odpowiednią polankę i rozbiliśmy namiot. Po tych wszystkich emocjach spaliśmy jak niemowlaki, chociaż do końca nie byłem pewien czy nas stąd ktoś nie pogoni.

Po szybkim śniadaniu zajęliśmy miejsce na wylotówce, oczywiście na północ i rozpoczęliśmy przygodę z autostopem. Ta forma podróży okazała się całkiem prosta i efektywna w Norwegii, szczególnie na głównych trasach. Statystycznie częściej zabierały nas kobiety, chociaż czasami miały obawy i pytały czy nic im nie grozi. Po naszym szczerym zapewnieniu, że są zupełnie bezpieczne, z uśmiechem zapraszały do środka. Czasami kłopot sprawiały nasze plecaki, do aut kompaktowych sztuką było się zmieścić, nawet gdy w środku był sam kierowca.

Kolejny przystanek i nocleg mieliśmy w Lilehammer. Nigdy przedtem i nigdy później nie widziałem tak pustego i wymarłego miasta. Obiekty olimpijskie straszyły z daleka i hulał po nich wiatr. Bez zalu ruszyliśmy w dalszą drogę, trzymając się drogi E6, która miała zaprowadzić nas do celu podróży.

Wszystko zawaliło się kolejnego dnia. Nasze wielomiesięczne plany legły w gruzach. Napotkanemu kierowcy podczas rozmowy pochwaliliśmy się naszymi planami. Był to człowiek, który jak twierdził zjeździł całą Europę i 2 najbrzydsze, niewarte odwiedzenia to Balaton na Węgrzech i właśnie Nordcap. Zachęcał nas do odwiedzenia zachodniej Norwegii, zwłaszcza fiordów. Spędziliśmy długie godziny nad mapą na skrzyżowaniu szlaków. Dyskusja była długa. Jak to już na początku po 2 dniach mieliśmy zrezygnować z naszych planów? A z drugiej strony nasz rozmówca wyglądał na takiego, który dobrze nam życzył. Postanowiliśmy - pojedziemy do Trondheim, a później się zobaczy. Decyzję bardzo długo podejmowaliśmy i ku naszemu zaskoczeniu było po 23 jak zaczęliśmy łapać stopa. Było zupełnie widno. Zatrzymał się kolejny kierowca, zawiózł nas bezpośrednio do Trondheim, a właściwie to znalazł nam miejsce na nocleg, na klifie, nad brzegiem fiordu.

Cały następny dzień zwiedzaliśmy Trondheim, mając nadzieję, że dostaniemy jakis znak w którą stronę podążyć. Pokusa podróży na północ była ogromna, tym bardziej, że dobrze nam szło - w 2 dni pokonaliśmy ponad 500 km, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że im dalej, tym może być gorzej. Niech się dzieje co chce - jedziemy karmić fiordy ;)

  • New 8 2
  • New 2 2
  • New 3 2
  • New 4 2
  • New 5 2
  • New 6 2
  • New 7 2