Podróż Egipt-Izrael-Jordania - Jeruzalem



2010-05-05

Jeruzalem.
Wyjechaliśmy z Dahabu o 21-wszej. Na granicy w Tabie byliśmy ok. północy. Granica izraelsko-egipska to kolejna droga przez mordęgę. Tym razem to Żydzi dali nam popalić. Byliśmy w grupie rosyjskiej. Nas przepuszczono dosyć szybka, ale z Rosjanami Żydzi bawili się w kontrole, wypytywania itp. W końcu po ok. 2 godzinach ruszyliśmy nad Morze Martwe. Po nocy w rozklekotanym egipskim autobusie, po mordędze na granicy, gdy w końcu dotarliśmy nad morze o 7 rano nie bardzo miałem ochotę na jakąkolwiek kąpiel. Rosjanie tłumem poszli się babrać w błocie. W sumie to mało kto się kąpał.

W końcu udaliśmy się w dalszą drogę. Gdy jedzie się i mija drogowskazy z nazwami: Ber SzewaJerycho,HebronMasada ma się wrażenie jakby świat Świderkównej zszedł z kart książek. Każda z nazw wiąże się z jakąś fascynującą historią, z jakimś historycznym wydarzeniem. Zaraz po dotarciu do Jerozolimy mamy chwilkę na nacieszenie się przepiękną panoramą miasta z górującą nad starym miastem i Wzgórzem Świątynnym Złotą Kopułą. Podróże uczą. Nie po raz pierwszy odkrywam tę starą jak świat maksymę. Dotychczas nie wiedziałem, że Betlejem znajduję się tuż pod Jerozolimą, co prawda na terytorium Autonomii Palestyńskiej.

 Gdy przekraczaliśmy pseudogranicę palestyńsko-izraelską zostaliśmy skontrolowani przez młodziutką Żydówkę z kałachem (albo tego typu bronią). Samo Betlejem odgrodzone jest od Izraela murem, przypominający ten z Berlina czy z Irlandii Północnej. Jednak muszę przyznać, że robi po stokroć gorsze wrażenie. Bo tutaj postawili go ludzie, którzy powinni pamiętać nazistowskie getta, którzy powinni pamiętać co takie odgradzanie symbolizuje.

W Betlejem zwiedzaliśmy Bazylikę Narodzenia Pańskiego. Sama świątynia jest z zewnątrz nieciekawa i trochę wygląda jak taka większa murowana stodoła. Dopiero wewnątrz widać cały jej majestat, piękno i antyczność. Co prawda czekanie w gigantycznej kolejce by dostać się do Groty wymaga zarówno cierpliwości jak i wytrzymałości fizycznej. Jednak nic nie może się równać, z pokłonieniem się i krótką modlitwą przy Gwieździe. Kolejnym punktem na naszej trasie była Bazylika Grobu Pańskiego. Tu już było zdecydowanie luźniej. Na pierwszy rzut oka wszystko lśniło od złota, marmurów, kosztowności. Jednak gdy człowiek przypatrzył się bardziej uważnie widać było, połamane ikonostasy, łuszczącą się farbę. Najświętsze miejsca Chrześcijaństwa rozpadają się. Gdy wyszliśmy z Bazyliki Imam zaczął swą modlitwę z pobliskiego minaretu. Dopiero wtedy tak do końca uświadomiłem sobie, że jestem w Świętym Mieście trzech największych religii. Później przeszliśmy Via Dolorosa poprzez dzielnice żydowską i arabską aż do Świątyni i Ściany Płaczu. Trudno nam sobie wyobrazić co ta ściana znaczy dla Żydów na całym świecie. Rozpaczający, modlący się ludzie, zarówno mężczyźni jak i kobiety. I wszyscy w tym wielonarodowym tyglu. Ortodoksyjni Żydzi, Palestyńczycy, islamiści, chrześcijanie.